Poznałem talent H.P. Lovecrafta jeszcze w wieku nastoletnim i przeżyłem naprawdę głęboko wizje grozy, jakie rozpisał w swoich najsłynniejszych opowiadaniach. W zasadzie stał się dla mnie klasykiem wzbudzania niepokoju, grozy, czy wręcz przerażenia. Odkupiłem po latach z biblioteki egzemplarz zbioru „Zew Cthulhu”, choć miałem już jedno z kolejnych wydań tych opowiadań. Gdy Netflix zaczął emitować serial „Kraina Lovecrafta”, nawiązujący do twórczości amerykańskiego mistrza literackiego horroru, nie znalazłem w filmowym ujęciu znajomych pierwiastków dawnych lęków. Postanowiłem sięgnąć natomiast po obszerny tom tekstów Lovecrafta w nowym opracowaniu Macieja Płazy. „Przyszła na Sarnath zagłada” to nie tylko historie straszne, ale też fantastyczne. Proza twórcy swoistych mitów o istotach, które w przedludzkich czasach władały Ziemią, a teraz ich okropna moc wyziera miejscami, ma w sobie wiele z maniery przesady, znanej z malarstwa Zdzisława Beksińskiego. Lovecraft epatował strachem od pierwszych słów swoich tekstów. Z iście barokową fantazją opisywał nie tylko niepokojące i ponure zdarzenia, ale też cały świat koszmarów. Do tej przesady słownej trzeba się odrobinę przyzwyczaić, ale właśnie w tej manierze miedzy innymi kryje się charakterystyczny i uderzający styl pisarza. Od pierwszego tekstu w zbiorze („Grobowiec” z 1917 r.), w którym bohater od dzieciństwa przeżywa fascynację ukrytym przed światem grobowcem pewnej rodziny otoczonej mrocznymi wspomnieniami, po ostatni („Cos na progu” z 1933 r.), w którym inny bohater tłumaczy się z zastrzelenia opętanego przez pradawne zło przyjaciela, mamy nagromadzenie słów i obrazów, które budują wstrząsającą atmosferę. Podszyte lękiem historie są o wiele mocniejsze, niż fantasmagoryczne obrazy nierealnych podróży – także kosmicznych, które czyta się jednak z pewnym dystansem, czy wręcz zakłopotaniem. Można oczywiście kierować się ciekawością z jaką dziś ogląda się np. pokolorowany film „Lot na Księżyc”, ale ja po prostu wolę opowiadania, w których Lovecraft straszy. A można tu znaleźć zarówno cmentarne opowieści, łącznie z Frankensteinowymi historiami o ożywianiu zmarłych, jak i przerażające zmagania ze złem czającym się w starych domostwach i świątyniach. Do niektórych wątków autor wracał potem w doskonalszej formie, ale i te pierwotne robią duże wrażenie. Dziwna, upiorna pleśń atakująca mieszkańców domu niczym choroba popromienna; szalona twórczość artystyczna, świadcząca o kontakcie z innym światem; odprawianie dawnych rytuałów przez ludzi, w których żyłach płynie stara, obca krew; niezwykłe eksperymenty naukowe naruszające ziemskie, naturalne prawa. Do tego dochodzą zmagania bohaterów ze złem i demonami, którzy wciągają ich w podziemne otchłanie, czy też korytarze wnętrza piramid. Naprawdę można poczuć ulgę po wyrwaniu się z takiego świata. Zdecydowana większość opowiadań zebranych w tym tomie odświeżyła we mnie dawne uczucia. Pomimo nieuniknionej archaiczności, wciąż pociągają i robią wrażenie. Lovecraft zachował też swą niewątpliwą oryginalność na tle innych autorów wzbudzających grozę. Gorzej z tekstami fantastycznymi, w których próbował epatować pięknem czy wyobraźnią „kosmiczną”. Najsłabszym tekstem w tomie jest moim zdaniem taki właśnie, najdłuższy w tomie „Ku nieznanemu Kadath śniąca się wędrówka”. Ale to i tak lepiej, niż się spodziewałem po tak długiej przerwie z Lovecraftem.