„Miedziaki” – Colson Whitehead

Wydawnictwo Albatros, 2019

„Miedziaki” – Colson Whitehead

Choć „Miedziaki” dostały w tym roku nagrodę Pulitzera w kategorii literatury pięknej, to nie jest to powieść tego formatu co „Kolej podziemna”. (Pulitzer 2017). Może dlatego, że brakuje jej jakichś dwustu stron? Bo generalnie rzecz jest dobra, poruszająca i przekonująco napisana. Colson Whitehead ponownie opisuje gnębienie „czarnej” społeczności amerykańskiej. Tym razem akcję umieszcza w latach 60. XX wieku na Florydzie. Chłopiec o imieniu Elwood, wychowywany przez Babcię, jest wzorem pilności, sumienności i innych cnót charakteru. Zaczytuje się w komiksach i słucha namiętnie kazań Martina Luthera Kinga nagranych na płycie. Chłopiec łączy w sobie tak lubianą przez wszystkich „akuratność” z iskrą buntu zasianą przez Kinga. Zaczyna wspierać ruchy potępiające segregację rasową i marzy o podjęciu studiów. Jest bystry i pracowity. W drodze na upragnioną uczelnię łapie „stopa” i ma tego pecha, że zabiera go czarnoskóry kierowcę, który chwilę później zostaje zatrzymany pod zarzutem kradzieży auta. Elwood trafia do poprawczaka o nazwie „Nickel Academy” i zostaje tzw. „miedziakiem”. W poprawczaku, który wyznaje zasadę kształtowania charakteru poprzez pracę, sport i dyscyplinę, szybko okazuje się, że na pierwszym miejscu są jednak inne wartości – strach, przemoc i milczenie ofiar. Elwood, który staje w obronie poniżanego chłopca, zostaje poddany karze okrutniejszej, niż oprawcy. Po wyjściu ze szpitala zmienia taktykę działania. Poznaje Turnera, obrotnego chłopaka, który dostrzega w Elwoodzie silny charakter i łebską głowę. Przez jakiś czas Elwood korzysta na tej znajomości. Dostaje się do grupy pracującej poza poprawczakiem i może od czasu do czasu poczuć perspektywę innego, lepszego życia. Ale słowa i idee pastora Kinga wciąż są w nim żywe. Chłopak nie zapomina o poczuciu sprawiedliwości, godności i nie godzi się na pokorne trwanie. „Miedziaki” nie mają tej ciężkiej atmosfery grozy i terroru, jaką Whitehead wykreował w „Kolei podziemnej”. To przecież czasy wielkiej społecznej rewolucji w USA. Mamy tu co prawda bolesne przykłady presji rasistowskiej, ale „Nickel Academy” zgrabnie pracuje na wizerunek zakładu resocjalizacyjnego. To, że czasem jacyś chłopcy giną bez śladu, bo np. zapomnieli poddać walkę bokserską, na którą poszły spore zakłady kilku ważnych osób, jakoś nie dziwi. To, że niektórzy chłopcy są wykorzystywani seksualnie – także. Przecież zgodnie z ówczesnym prawem w niektórych stanach wystarczyło przespacerować się nie tą stroną chodnika… W świetle bieżących wydarzeń w USA nie dziwi waga i żywotność tego typu literatury. Problemy rasowe i mentalne nie znikły. Nie dotyczą one tylko koloru skóry. Każdy Elwood skazany jest na porażkę. Czasy dla szlachetnych bohaterów nie są dobre. Czasy dla takiej literatury – wprost przeciwnie.