Wciąż trudno mi się pogodzić z końcem Sonic Youth i tak jak niegdyś fani The Beatles śledzę uważnie dokonania solowe wszystkich członków. Najaktywniejszy jest niewątpliwie Thurston Moore, którego rozmaitych projektów jest naprawdę wiele. Ja skupiam się na jego bardziej konwencjonalnych płytach, których też już kilka się ukazało. Tegoroczny podwójny album „By The Fire” to na pewno doskonała pozycja dla fanów niezapomnianej, nowojorskiej grupy. Można tu znaleźć nawiązania nie tylko do stylu zespołu, ale wręcz do niektórych jego konkretnych nagrań. Otwierający i promujący wydawnictwo „Hashish”, to jak podkreślają recenzenci, nowe podejście do singla „Sunday” z płyty „A Thousand Leaves”. Z kolei w rozbudowanym „Siren” słychać pod koniec podobne rozwiązanie, jak w równie słynnym numerze z tej samej płyty – „Diamond Sea”. Ale już w drugim na płycie kawałku „Cantaloupe” gitary brzmią w sposób, który może kojarzyć się z… Motorhead. Tak hard-rockowego grania jeszcze na żadnej płycie Moore’a nie słyszałem. Drugim gitarzystą jest tu, towarzyszący liderowi od czasów „Best Day” – James Sedwards (znany też nielicznym z grupy Nought). Z kolei w trwającym ponad 10 minut „Breath” gra na perkusji stary dobry przyjaciel z SY – Steve Shelley (generalnie na płycie za perkusję odpowiada jednak Jem Doulton). I gra tu niczym Jaki Liebezeit z Can, z wprawą genialnej maszyny. To jeden z moich ulubionych fragmentów tego wydawnictwa. Nawałnica gitar, wspierający Moore’a wokal basisty My Bloody Valentine – Deba Googe’a i ta trzymająca wszystko w szachu perkusja. Pierwszą płytę kończy bardziej konwencjonalna, jak na lidera Sonic Youth, kompozycja „Calligraphy”. To też jeden z utworów, do którego tekst napisał londyński poeta znany jako Radieux Radio, z którym Moore współpracuje od 2014 roku. Drugą płytę wypełniają generalnie odważniejsze dźwięki, co w sporej mierze jest zasługą elektronicznych efektów generowanych przez Jona Leidecker’a, na co dzień członka Negativland. Najdłuższy na całym albumie utwór „Locomotives” przytłacza dźwiękiem i klaustrofobicznym nastrojem. Słuchałem go jadąc w ciemną noc i czułem się tak zdominowany, że z lękiem wyczekiwałem dalszego ciągu tej opętańczej jazdy. Na szczęście druga część kompozycji daje nieco oddechu. Niemniej jakże pogodnie i relaksująco brzmi zaraz po „Locomotives” utwór „Dreamers Work”, który jest właściwie solowym popisem Thurstona, w dodatku z użyciem gitary akustycznej. „They Believe In Love (When They Look At You)” to znów ściana dźwięków, budowana na morderczo rytmicznym szkielecie. Całość kończy instrumentalny „Venus” – kolejny przykład kosmicznych fascynacji brzmieniowych Moore’a, wspomaganego przez niepokojące efekty Leideckera. Jest na tej płycie wszystko to, za co można było lubić Sonic Youth – gitarowe kaskady, zapętlony hałas, motoryczne choć nieoczywiste popisy perkusji, szczególny liryzm piosenkowych fragmentów. Jest głośno, jak na rockowy skład przystało, ale też mechanicznie, industrialnie i awangardowo. Liderowi nie przeszkadza rozciąganie kompozycji do surrealistycznych ram i struktur, w czym przypomina Michaela Girę ze Swans. Mógłby śmiało napisać kilka kawałków dla zbuntowanych dzieciaków, jak to czynił na początku lat 90. ale woli eksperymentować. „By The Fire” jest raczej do indywidualnego odbioru, przeżycia 80 minut lęków i uniesień, zanurzenia się w gitarowo-perkusyjnych strukturach, wsłuchania w niezmiennie charakterystyczny głos Thurstona. I cóż, że SY zakończył swoją artystyczną misję, skoro jego duch pozostał.