„Idiot Prayer” – Nick Cave

Kobalt Label Services, 20 listopada 2020

„Idiot Prayer” – Nick Cave

Słucham Nicka Cave’a od końca lat 80-ych. Pierwszą jego płytą, jaką poznałem było „Tender Prey” (1988). Oczywiście wiedziałem już wtedy, że zaczynał w szalonym The Birthday Party, dlatego bardzo zdziwiłem się słuchając jego kolejnej, jakże balladowej pozycji „The Good Son” (1990). Ten Cave liryczny miał co jakiś czas potem powracać. Tegoroczna, wyjątkowa płyta „Idiot Prayer” nagrana w Alexandra Palace, tylko na głos i fortepian, nawiązuje w oczywisty sposób do tej intymnej strony artysty. Trudno się zatem dziwić, że sięgając do swojego dawnego repertuaru, najczęściej, bo aż sześć razy, korzystał z repertuaru pięknej i dość ascetycznej płyty „The Boatman’a Call” (1997), a następnie do ostatniej, bolesnej płyty „Ghosteen” (2019), z której wykonał trzy piosenki – w tym właściwie wyrecytował „Spinning Song” na rozpoczęcie, a całość zamknął utworem „Galleon Ship”. Ale są tu też dwa utwory z repertuaru głośnego i brudnego Grindermana („Man in the Moon” z jedynki i „Palaces of Montezuma” z dwójki). Nie odstają one jednak w tych wersjach od klimatu „Idiot Prayer”. Gdyby szukać większej pasji wykonawczej, to można ją znaleźć w mocnych uderzeniach w klawisze podczas „Papa Won’t Leave You, Henry” z wypełnionej energią płyty „Henry’s Dream” (1992), czy w przypadku interpretacji słynnej „The Mercy Seet” z tak znaczącej dla mnie płyty „Tender Prey”. Cave sięga jeszcze głębiej w swoją przeszłość, wykonując dwa utwory z wydawnictwa „Your Funeral… My Trial” (1986). Przy czym słynny „Stranger Than Kindness” stracił tu sporo ze swojej mrożącej krew w żyłach aury. Niczego za to nie ubyło kawałkowi „Jubilee Street” z doskonałej płyty „Push The Sky Away” (2013), z której dobrze prezentuje się tu też drugi jej reprezentant „Higgs Boson Blues”. To na pewno jedne z najdonioślejszych momentów tegorocznego wydawnictwa. Choć w pamięć zapada też śmiech Nicka na zakończenie „(Are You) The One That I’ve Been Waiting For”. Klasą samą w sobie jest oczywiście, stworzone do tego typu solowej interpretacji „Into My Arms”, czy urocze „Nobody’s Baby Now” z przełomowej płyty „Let Love In” (1994). Kilka płyt Cave całkiem tu pominął. Oprócz tych najstarszych, nie przypomniał niczego ze słynnej „Murder Ballads”, ale też całą poprzednią dekadę reprezentuje (poza piosenkami Grindemana) jedynie „He Wants You” z kameralnej, ale i dość nudnej „Nocturamy” (2003). Jedyną nową kompozycją jest tu zamykająca pierwszy krążek „Euthanasia”. Utwór wzruszający, ale i pocieszający w swej wymowie. Trzeba jednak przyznać, że wiele utworów zostało tu, zgodnie z pierwotnym zamysłem artysty, zdekonstruowanych przez co brzmi w zdecydowanie nowy sposób i nawet linie melodyczne bywają w paru przypadkach nieco odmienione. Może się wydawać, że 85 minut Cave’a śpiewającego tylko z akompaniamentem pianina to trochę przesada. Ale zapewniam, że to naprawdę daje mocny efekt i wręcz przykro się robi, gdy wybrzmiewają ostatnie takty „Galleon Ship”. Na pewno artysta przygotował słuchaczy na tego typu wydawnictwo, wydając choćby ubiegłoroczną „Ghosteen”. Nie przypadkiem też „Idiot Prayer” ukazuje się w listopadzie, gdy świat jest najbardziej ascetyczny. Te uczucia, słowa, dźwięki wydobywane z pianina w rozległej bezludnej sali, głos Cave’a, są wystarczająco mocnym bytem, by opanować przestrzeń i pokonać pustkę w jakiej wielu z nas znalazło się przecież w tym roku.   

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×