„Children of God/Feel Good Now” – Swans

Young God/PIAS, 13 listopada 2020

„Children of God/Feel Good Now” – Swans

Pamiętam z czasów swojej młodości, że słuchanie muzyki dziwnej i nieprzyjemnej było naturalną potrzebą. Czasy były trudne i zasadniczo smutne, więc harmonię wewnętrzną osiągało się poprzez kontakt ze sztuką „niechcianą”. W studenckiej rozgłośni prowadziłem nawet „Kącik muzyki nieznośnej”, w którym prezentowałem krótkie dawki muzyki niepopularnej i nieujarzmionej. Pojawienie się w Polsce tamtych czasów amerykańskiej grupy Swans było zatem ważnym i szeroko oddziałującym wydarzeniem. Album „Children of God” (1987) absolutnie nadawał się do słuchania w cierpieniu, zadumie, poczuciu artystycznej wolności i osamotnionej godności jednostki. Same nazwiska członków zespołu wydawały się jak z innej planety: Gira, Kizys, Jarboe… Cóż, że w tamtych czasach trzeba było opierać swoje wrażenia na kasetach magnetofonowych z przegranym materiałem od kogoś, kto już wcześniej go przegrał. Ja długo nie mogłem trafić na tę płytę, za to dość szybko przegrałem od kogoś jej koncertową reminiscencję wydaną pod przewrotnym tytułem „Feel Good Now” (1988). Co prawda w latach 90. album został wznowiony w zestawie z płytą Skin „World of Skin” (projektu pobocznego Giry i Jarboe), ale jego cena i dostępność wciąż pozostawiały sporo do życzenia. Jakoś pod koniec wieku kolega kupił mi na „Stadionie X-lecia” wschodnią wersję „Children of God” (nawet z hologramem) jako reedycję wydania Caroline Records.

Materiał ten podobał mi się po latach jakby mniej, niż znane już wówczas kolejne płyty zespołu. Do „Feel Good Now” nie wracałem odkąd odpiąłem od swojego zestawu audio magnetofon, a kasety sprzedałem lub wyniosłem do piwnicy. W tym roku, w ramach kolejnych reedycji dorobku Swans, ukazał się „Children of God” razem z „Feel Good Now”. Dźwięk został nieco podrasowany, a okładka uległa pewnej metamorfozie (choć mniejszej, niż w przypadku posiadanej przeze mnie wersji ArsNova z 1999 r.). Dopiero teraz dowiedziałem się, że na okładce płyty koncertowej znalazło się zdjęcie z gromadką dzieci, trzymających święte obrazki, wykonane w Gdańsku. Samo „Children of God” brzmi po latach subtelniej, niż to zachowane w pamięci. Są tu oczywiście apokaliptyczne kompozycje, jak choćby otwierające „New Mind”, monotonne i surowe „Sex. God. Sex”, „Like a Drug (Sha la la la), „Blind Love”, czy rytualne i przerażające „Beautiful Child”. Ale można znaleźć też utwory, które mogłyby obronić się nawet na najbardziej wygładzonym w dorobku grupy albumie „The Burning World” (1989). Mam tu na myśli niemal oniryczne „In My Garden” i „Blackmail” zaśpiewane wyłącznie przez Jarboe, mroczne ballady „Our Love Lies” i „You’re Not Real, Girl”, czy przypominającą Dead Can Dance z czasów „Aion” kompozycję „Blood and Honey” To nawet nie tyle kwestia udziału Jarboe, której wokalizy mogą się kojarzyć (i kojarzyły się) z gwiazdami 4AD (Elisabeth Frazer, Lisa Gerrard). Sam Gira nosił w sobie taki nieco Cohenowski pierwiastek, który często opakowywał w monumentalne ramy hałasu. Warto też zwrócić uwagę, że na płycie słychać takie „gościnne” instrumenty jak pianino, flet, obój i cello. Wypadkową obydwu kierunków są na swój sposób piękne i poruszające utwory „Trust Me” i „Real Love” a także bardziej hałaśliwa, choć zaśpiewana przez Jarboe kompozycja tytułowa na zakończenie płyty. Repertuar koncertowy umieszczony na „Feel Good Now” oparto na tych najbardziej przytłaczających i agresywnych utworach z ”Children of God”, dodatkowo rozciągniętych monotonnie w czasie. W tym względzie „koncertówka” lepiej oddaje ducha czasów, gdy pierwszy raz nazwa Swans pojawiła się w świadomości polskich słuchaczy. Patrząc na swoją półkę z dorobkiem Amerykanów, wreszcie czuję należyty porządek.          

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×