Londyński kwartet Bombay Bicycle Club niewiele ma wspólnego z Indiami. Nazwę zapożyczył od miejscowej restauracji, a hinduskie brzmienia na poprzedniej płycie były efektem podróży do Indii jednego z członków zespołu. Najnowszy, piąty w karierze, album wydany na początku tego roku nie ma żadnych wschodnio-etnicznych odniesień. Zespół, który powrócił po sześciu latach od wydania poprzedniej płyty i trzech od zawieszenia działalności, ugruntował nowym materiałem swoją pozycję w gronie brytyjskich wykonawców łączących sympatyczny indie-rock z syntezatorowymi brzmieniami lat 80. Na Wyspach nie brak takiego grania. Przebojowe piosenki szybko zdobywają słuchaczy i dobre noty krytyków,szukających wciąż nowych twarzy, ale po jakimś czasie trudno liczyć tego typu wykonawcom na utrzymanie osiągniętego na wstępie zainteresowania. Bombay Bicycle Club nie jest w tym gronie wyjątkiem. Nawet te hinduskie odniesienia nie były oryginalne w świetle dokonań takich wykonawców jak choćby Kula Shaker, nie mówiąc już o dziedzictwie The Beatles. O pozycji Bombay Bicycle Club muszą zatem decydować odpowiednio autentyczne i chwytliwe piosenki, a takich znów udało im się co najmniej kilka napisać. „Everything Else Has Gone Wrong” przypomina dokonania zespołów pokroju Wombats, czy The Maccabies. Piosenki są pogodne, rytmiczne i przestrzenne. Jest w nich wciąż młodzieńczy zapał grania i radość tworzenia. Przyjemnie się tego słucha. Można zapomnieć o świecie pandemii, wyczerpywaniu się surowców naturalnych, topnieniu lodowców, rosnących napięciach społecznych. Piosenki takie jak „Is It Real”, tytułowa, „I Can Hardly Speak”, „People People”, czy „Do You Feel Loved?” można śmiało przypisać lepszym czasom. Radosna jest także okładka, nie mówiąc już o tym, że kupiony przeze mnie egzemplarz pochodzi z Czech (sic!). Ale dobry nastrój panuje tu niemal we wszystkich nagraniach. Nawet w poświęconej marzeniom o dobrej pracy piosence „Good Day”. Bardziej osobisty i refleksyjny charakter ma dopiero końcówka płyty, gdy wybrzmiewają „Let You Go” a zwłaszcza smyczkowe „Racing Stripes”. Zespół wspiera wokalnie Liz Lawrence (a raz Billie Marten), co dodaje kilku nagraniom wdzięku i uroku. Nie brak tu też dodatkowych instrumentów wzbogacających niektóre aranżacje. Raz jest to trąbka, raz cello, skrzypce, róg, czy wiolonczela. Śledzę dokonania londyńskiego kwartetu od ich trzeciej płyty. Może nie czekałem specjalnie na ich powrót, ale też w żadnym stopniu nie czuję się zawiedziony ich nową płytą.