„Live at The Royal Albert Hall” – Arctic Monkeys

Domino, 30 listopada 2020

„Live at The Royal Albert Hall” – Arctic Monkeys

Arctic Monkeys są od kilku lat jedną z największych gwiazd, jakie nagrywają dla niezależnej wytwórni. Alex Turner ma niewątpliwie status celebryty. I ładnie, że w związku z tym stać ich na wydanie płyty, z której dochód w całości trafi do biednych dzieci reprezentowanych przez światową organizację War Child. Koncert z szacownego Royal Albert Hall z 7 czerwca 2018 roku otwierał trasę promującą wydany wówczas szósty album grupy „Tranquility Base Hotel & Casino”. Płyta podzieliła fanów swoim nierockowym stylem, więc koncert miał pokazać, że Arctic Monkeys wciąż gra na gitarach, a dzięki nowym piosenkom ich występy nabrały tylko dodatkowego kolorytu. 20 utworów wybranych do programu koncertowego mogło trochę dziwić. Niby zgodnie ze sprawdzonymi regułami połowa repertuaru pochodziła z nowej płyty i tej najpopularniejszej („AM”), ale zespół pominął w liście nagrań mniej więcej połowę swoich singlowych hitów. Zresztą koncertowe wydawnictwo też promują mniej popularne piosenki „505” i „Arabella”. To jednak dobrze świadczy o poziomie kompozycji zespołu. Koncert otwiera ówczesny singiel „Four Out of Five”, a zaraz po nim odpalany jest najpierw mocarny i szybki „Brainstorm”, promujący drugą płytę, a po chwili przebojowy „Crying Lightning” z „Humbug”. W następnej kolejności pojawiają się dwa pewniaki z płyty „AM” i wszyscy są usatysfakcjonowani. Co prawda produkcja nagrań koncertowych, za którą odpowiada sprawdzony James Ford, pilnuje sterylności muzyki i rzadko dopuszcza publiczność do głosu, ale można sobie wyobrazić, że fani byli już w tym momencie kupieni. Pamiętam zresztą koncert Arktycznych, jaki zagrali niespełna miesiąc później na Opener’ze i w Gdyni tak to właśnie wyglądało. Do nowej płyty zespół powrócił dopiero w siódmym kawałku, a potem znów skakał po wcześniejszych wydawnictwach. Przy czym z singlowych hitów zabrzmiało w tej części jedynie „Cornerstone”. Do pierwszej płyty zespół wrócił dopiero trzykrotnie pod koniec koncertu, wykonując m.in. słynny przebój „I Bet You Look Good On The Dancefloor” na zakończenie głównego setu. Trzy bisy, zebrane na drugiej płycie, to przede wszystkim zapadający w pamięć (w Gdyni też tak było) „R U Mine?”. I to w zasadzie tyle. Trochę brak tu spontaniczności, Alex długo się nie odzywa – nie zapowiada utworów i nie romansuje z publicznością  – dopiero pod koniec trochę  się uaktywnia (w Gdyni jeszcze bardziej zredukował tę rolę). Akurat promująca całość „Arabella” jest jednym z bardziej żywiołowych momentów, kiedy słychać coś więcej, niż sprawność grania. Kwartet zaprosił zresztą na trasę paru muzyków, z którymi pracował przy ostatniej studyjnej płycie, by wszystko wypadło starannie i na poziomie. Obronił też pomysł łączenia nowej elegancji z dawną żywiołowością, dojrzałej stylowości z młodzieńczym entuzjazmem. Wiele daje też wokal Alexa, który ma w sobie moc, zmysłowość i charakter, a tu wypada bardzo dobrze. Powstała miła pamiątka z 2018 roku i dobra wizytówka zespołu. 

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×