„Psychiczny fitness” – Swiernalis

Kayax, 7 września 2020

„Psychiczny fitness” – Swiernalis

Widziałem koncert Swiernalisa, gdy promował swoją debiutancką płytę z 2016 roku („Drauma”). Prawie mnie wtedy kupił. Teraz właściwie wystarczyła jedna pochlebna recenzja, bym dał mu szansę. „Psychiczny fitness” to dość ciekawa propozycja, która może się kojarzyć ze wspólnym dokonaniem Karasia i Roguckiego. Bynajmniej nie wykazuję się w tej ocenie wybitnym darem skojarzeń. Piotr Rogucki pomógł bowiem w singlowym „Ogrodniku”, a Kuba Karaś w kawałku „Blizny”. Ale poza tym jest tu także interesujące nawiązanie do płyt z lat 80. Pierwsze minuty albumu skojarzyły mi się z urzekającym debiutem Westermana. To takie skrzyżowanie Talk Talk i The Police. Trochę dyskotekowego romantyzmu, trochę rytmicznego gitarowego rocka, odrobina oniryzmu i wrażliwości. Z czasem zaczynają przeważać mniej ambitne odniesienia, ale same pomysły są do końca dość pociągające. Problem mam trochę z samym wokalem Swiernalisa. I jak w przypadku Pro8l3mu na gruncie hip-hopu, tak tu w ramach rozgrywania krajowej wersji new-romantic wzdycham i żałuję. Swiernalis często odwołuje się do młodzieżowej maniery śpiewania, która nie wolna jest od drażniących przerysowań. I tak jak podoba mi się to, co rozgrywa się w warstwie melodycznej i aranżacyjnej, tak niestety wokalnie muszę się godzić z tym co słyszę. Mogę zaakceptować programową obciachowość niektórych nut i patentów, ale także wtedy wolałbym, żeby było to inaczej zaśpiewane. Tym bardziej, że Swiernalis generalnie nie ma złych warunków głosowych i mógłby wypracować w tym zakresie coś ciekawszego. Jego teksty też się raczej bronią, choć nie brak wśród nich oklepanych zwrotów. Obłożenie tego tu czy tam wesołym syntezatorem wypada kompatybilnie, ale we mnie powoduje postawienie zapory estetycznej. Bo czasami niestety przypomina mi ten materiał remizową dyskotekę i polskie czary spod znaku Klinczu, Zoo, Kapitana Nemo i Papa Dance. Oczywiście jest to wciąż wypełnianie luki w polskiej muzyce tamtych czasów, gdy gitarowy rock wszelkiej maści zdominował krajową scenę i nie miał kto grać jak Yazoo, OMD czy Duran Duran. Tylko, że tam w UK te wokale były świetne, a tu niestety odstają. Podoba mi się otwierający „Tron”. Pomimo jego naiwnej frazy, broni się w swoim gatunku. Przypomina mi zresztą niektóre patenty z ostatniej płyty Nothing Like Thieves, a chwilami przywołuje świetny kawałek Dandy Warhols „You Were the Last High”. Jeszcze lepszy jest utwór „Tango” – pomimo swoich młodzieńczych, pryszczatych cech, momentami kojarzy mi się z „One Time” King Crimson. Singlowy „Ogrodnik” jest przesłodzony i przewrażliwiony. Ciekawie wypada natomiast „NGC 4388”, gdzie po poważnym, dramatycznym wstępie rusza wszystko do przodu niczym w tanecznej nowej fali. Kawałek trwa ponad 6 minut, więc na wszystko jest tu czas. „Pluszak” to próba zrobienia „Białego misia” na poważnie. Klasyczną przytulanką jest „Piękno”. Druga część płyty wypada bardziej syntezatorowa. Od dyskotekowego „Vulgar”, przez Pro8l3mowy „Wirus” i bezwstydnie przebojowe „Blizny”, po wyzywający „Fetting” flirtujący jakby z Soft Cell, kojarzący się z Jakuzi „Pergamin” i zamykający, bardziej poetycki i ciekawie rozbudowany „Peryhelium”. I cóż, znów mogę powiedzieć, że Swiernalis prawie mnie kupił i niewykluczone, że jeszcze sięgnę po jakąś jego płytę. „Psychiczny Fitness” co jakiś czas wskakuje wszak na właściwe tory, niczym spis utworów na okładce, który odbiega od właściwej kolejności utworów na płycie.    

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×