„The Third Champanzee” – Martin Gore

Mute, 29 stycznia 2021

„The Third Champanzee” – Martin Gore

Martin Gore nie nagrywa swoich solowych płyt dla miłośników Depeche Mode. Już dawno temu powiedział, że komponowanie muzyki dla zespołu jest na tyle dużym wyzwaniem, że dla siebie zostawia opracowania cudzych nagrań oraz muzykę w „nie piosenkowej” stylistyce. Wydana w 2015 roku płyta sygnowana inicjałami artysty przyniosła kilkanaście elektronicznych nagrań z pogranicza techno, electro i IDM. Teraz ukazuje się podobna w stylu, tematyczna EP’ka odwołująca się do książki znanego badacza i antropologa  Jareda Diamond’a „Trzeci szympans. Ewolucja i przyszłość zwierzęcia zwanego człowiekiem” wydanej na początku lat 90. Bohaterami płyty są cztery małpy: wyjec, mandryl, kapucynka i kotawiec (rodzaj koczkodana). Człowiek, jako ten trzeci szympans, przegląda się w nich i konfrontuje. Ten pomysł na płytę przypomniał mi od razu album „Le Parc” niemieckiego Tangerine Dream z połowy lat 80. Utwór „Mandrill” ukazał się już w listopadzie ub. roku, po czym wrócił na początku stycznia jako druga strona singla „Howler”. I właśnie „Howler” otwiera EP’kę. Kawalek zaczyna się od groźnych syntezatorowych pomruków i jakby małpiego krzyku w tle. Coś się zaczyna dziać. Nastrój niepokoju, skradania się. Dopiero w połowie kompozycji pojawiają się piękne, przestrzenne plamy dźwiękowe, jakbyśmy nagle mogli wspiąć się na drzewo i otoczyć wzrokiem piękno rozległego krajobrazu. „Mandrill” to bardziej przebojowa kompozycja, choć nie wolna od filmowych efektów – pogłosów i jakby zwierzęcych chórów. Ten utwór ma bardziej wyrazisty rytm i układ. Przebija się tu też partia syntezatorów, którą trudno powiązać z naturą. „Capuchin” to znów kompozycja zbudowana na odgłosach niepewności i szukania schronienia. Dźwięki nas otaczają i próbują oswoić – trudno jednak zachować wobec nich pełne otwarcie, bo gdzieś obok czai się niebezpieczna siła. Najdłuższy na płycie „Vervet”, trwający ponad 8 minut, to muzyka poszukiwań, szperania, zaglądania tu czy tam. Niektóre miejsca wydają się interesujące, inne wręcz ostrzegają przed sobą. Kompozycja rozwija się dość linearnie, jakbyśmy mieli już nie wracać tam, skąd przyszliśmy. Może jest w tym ukryty los człowieka, który nie jest skłonny cofać się przed niczym? Na koniec płyty powraca temat wyjściowy jako „Howler’s End”. Wybrzmiewa raz jeszcze ten przestrzenny motyw, choć tym razem jakby smutniej i bardziej refleksyjnie. Trudno byłoby na tej muzyce budować piosenki – no, może „Mandrill” dałoby się dostosować? Te dwadzieścia parę minut muzyki to zdecydowanie ilustracyjne kompozycje, budujące różne nastroje i kreujące ciekawe efekty. Martin Gore niewątpliwie rozwija się jako twórca bardziej eksperymentalnej muzyki i warto go zacząć jako takiego niezależnego artystę postrzegać.   

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×