„Na rauszu” – reż. Thomas Vinterberg

Dania, 2021

„Na rauszu” – reż. Thomas Vinterberg

Wbrew tytułowi, ten film nie jest o piciu alkoholu. Oczywiście alkohol się tu leje i bynajmniej nie za kołnierze. Już na samym początku oglądamy młodzież szkolną urządzającą wyścigi wokół jeziora ze skrzynkami piwa. Ta wspaniała i niewyszukana zabawa nakręca młodych ludzi do dalszych „harców” w przestrzeni miejskiej (przy czym nie chodzi o seks, jakby co!). Patrząc na te ujęcia z dzisiejszej perspektywy uderza fakt nieskrępowanej niczym, spontanicznej wspólnoty, wyzwolonej z norm, wstydu i zahamowań – bez maseczek na twarzy i konieczności zachowania bezpiecznego dystansu. Tych kilka scen wzrusza i porusza, bo przez myśl przemyka żal za minioną nie tak dawno „normalnością”. Potem dopiero dostajemy właściwą akcję. I w niej też nie chodzi o picie alkoholu. Choć owszem – czterech wypalonych zawodowo nauczycieli postanawia sprawdzić na sobie teorię, która zakłada, że człowiek ma w swoim organizmie niedobór pół promila alkoholu co sprawia, że jest nie dość kreatywny, sprawny i szczęśliwy. Systemowe picie przynosi u bohaterów szybko efekty. Mężczyźni widzą w sobie nowy zapał, nawiązują lepszy kontakt z młodzieżą, nabierają nowej perspektywy i tzw. chęci do życia. Ale czy pół promila to na pewno optymalna dawka? Naukowe podejście wymaga pogłębionych badań. Wszak tolerancja na alkohol jest indywidualną sprawą. Wszyscy uczestnicy eksperymentu solidarnie postanawiają sprawdzić na sobie wyższe, a nie niższe stężenia. Oczywiście dobra zabawa prowadzi do coraz bardziej widocznych skutków. Bo tak naprawdę alkohol to nie wszystko. Bo w relacjach międzyludzkich potrzebne jest przede wszystkim otwarcie, zwrócenie uwagi na innych, mówienie o swoich problemach. Alkohol to ułatwia, ale niczego sam w sobie nie zmienia. „Na rauszu” jest klasyczną tragikomedią. Trudno nie śmiać się przy kolejnych scenach, ale i nie kręcić głowami z silnym przekonaniem, że to się wszystko źle skończy. Niemniej nie chodzi tu o odwoływanie się do zasady złotego środka, czy potrzeby umiaru. To zbyt duże uproszczenie. Bo w tym filmie chodzi przede wszystkim o potrzebę dokonania zmian i przewartościowania naszego życia. Nie musimy być przypierani do muru przez kryzys małżeński, samotność, krytykę naszej pracy, czy słabnące relacje z dziećmi. W tym filmie słychać wielki krzyk o otrząśnięcie się z marazmu, zasklepienia we własnych myślach, popadnięciem w nudę. Gdy w finale oglądamy scenę wspólnej zabawy absolwentów szkoły i znanych nam nauczycieli, gdy widzimy jak się cieszą, obejmują, tańczą – przeszywa dreszcz wspólnotowych emocji i wzruszenia. Gdy główny bohater przełamuje się i zaczyna swój niezwykły układ taneczny, jakiego uczył się w młodości, by w końcu wybić się z nabrzeża i poszybować z rozpostartymi ufnie ramionami, po prostu chce się żyć … inaczej. Dawno nie poczułem tylu dobrych impulsów do życia.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×