„Shore” – Fleet Foxes

Anti-/Epitaph, 12 lutego 2021

„Shore” – Fleet Foxes

Trochę wygląda na to, że Fleet Foxes to teraz solowy projekt Robina Pecknolda, który kilka lat temu przeprowadził się do Nowego Jorku. W nagraniu „Shore”, czwartej płyty sygnowanej nazwą zespołu, pomagało mu szereg muzyków, którzy zaśpiewali i zagrali w poszczególnych kawałkach. W każdym razie z opisu wynika, że Robin Pecknold jest twórcą muzyki, tekstów, aranżacji, a ponadto wykonał, zaśpiewał i wyprodukował cały materiał. Sam też w mediach społecznościowych prezentował w lutym płytę, której wersja cyfrowa została udostępniona już w zeszłym roku. W komentarzach do „Shore” Robin wspominał o swoich dylematach twórczych, zmaganiu z brakiem pewności siebie i nieumiejętnością cieszenia się z własnych dokonań i możliwości. Paradoksalnie album, który długo nie mógł się wyklarować (nagrania zaczęły się jeszcze w 2018 roku), nabrał finalnego kształtu w czasie pandemii i to okres zamknięcia, pozwolił artyście poukładać sobie w głowie różne sprawy i przewartościować własne problemy. Dzięki temu „Shore” to niezwykle pogodna i przyjemna płyta – może najbardziej radosna i otwarta od czasu pamiętnego debiutu w barwach Sub Pop’u. Pierwotny folk-rock zmierza tu bardziej w stronę ambitnego popu. Choć z drugiej strony nie jest to album tak ambitny i pokombinowany brzmieniowo, jak „Crack-Up” (2017). Szukałbym teraz powinowactwa choćby z takim Elbow, a miejscami nawet z R.E.M., choć jednocześnie duch The Byrds też nie wygasł. Sam Pecknold wspomina o inspiracjach ze strony takich artystów jak Nina Simone, czy Elliott Smith. To ciekawe, ale ja tego nie słyszę. Dominuje tu akustyczne granie, gdzie często znajduje się miejsce na różne instrumenty dęte. Robin śpiewa swoje kawałki spokojnie i niespiesznie, na lekkim uśmiechu i luzie. Szczególnie dobrze prezentuje się początek płyty – w tym cztery nagrania wybrane do promocji płyty, czyli ścieżki od drugiej do piątej. Wyróżnia się też, rozpoczynana śpiewem ptaków „Maestaranza” – nastrojowa i elegancka w formie piosenka. Jazzowy rodzaj lekkości można usłyszeć w „Going-To-The-Sun Road”. Interesujące partie dęciaków wybrzmiewają w przedostatnim „Cradling Mother, Cradling Woman”. I tak to można rozglądać się po tej płycie, wyszukiwać różnych pomysłów i swoistych ciekawostek. „Shore” mnie nie oczarował, ani nie uwiódł, ale wydaje mi się, że jest moją ulubioną płytą w dyskografii Fleet Foxes.