Pojedyncze klawiszowe akordy zaczynają najnowszą płytę The Smashing Pumpkins. To znamienne, bo choć w zespole jest teraz dwóch gitarzystów, na „Cyr” większą rolę pełnią właśnie klawisze, bas i perkusja – zastępowana czasem przez automat. Kto zatem liczył na powrót starego oblicza zespołu, którego ¾ pokrywa się z klasycznym składem, ten od razu niech zweryfikuje swoje oczekiwania. Nawet wokal Corgana rozświetlają tu często kobiece chórki, więc trudno mówić nawet o powrocie do gotyckiego „Adore”. „Cyr” jest najbardziej synth-popową płytą w dorobku zespołu. Jego plusem są całkiem przyjemne kompozycje i niezłe melodie, których tak brakowało na albumach z pierwszej dekady tego wieku. Są tu momenty kojarzące się z ostatnimi propozycjami Clan of Xymox, ale nawet gdy dostajemy mocny, ponury wstęp, jak w kompozycji tytułowej, to wchodzą zaraz niemal dyskotekowe chórki. Nie twierdzę, że to nie może się podobać. Sam Corgan – autor całego repertuaru – wspominał w wywiadzie o stylu „Nosferatu Disco”. Balladowe kawałki jak „Dulcet in E” przypominają z kolei ceniony przez lidera singiel „1979”. The Smashing Pumpkins chciałoby chyba wrócić do radia i na listy przebojów. I pewnie szkoda, że ten album nie ukazał się w jakiejś większej wytwórni, która zadbałaby o jego promocję (a może i lepszą cenę sprzedażową, bo ja sam długo zwlekałem z zainwestowaniem ok. 70 zł w jej nabycie). W śpiewie Corgana słychać dawny optymizm i pewność siebie. Wena też liderowi dopisuje – na ten 20-utworowy album przygotował ponoć ponad 40 piosenek. Kto zatem chciałby odchudzić „Cyr”, niech wie, że mocna selekcja została już dokonana. I faktycznie, jak się dobrze zaprzyjaźnić z nowym materiałem, to nie ma tu jakichś zapychaczy. Może nie wszystkie piosenki porywają i zapadają w pamięć, ale spora liczba singli i teledysków (w zasadzie filmików) potwierdza przebojowy charakter wydawnictwa.
Wracając do gitar, to częściej słychać te akustyczne. Nie wiem na ile James Iha zadowolony jest z takiego obrotu sprawy (de facto główne prace nad nowymi piosenkami wykonali Corgan i Chamberlin), ale kto powiedział, że „Cyr” oznacza stały kierunek zmian aranżacyjnych? Większość promujących płytę kawałków znalazło się w pierwszej części albumu („Confessions of a Dopamine Addict”, „Cyr”, „Ramona”, „Anno Santa”), ale w drugiej części znalazły się dwie piosenki, które mnie przypadły szczególnie do gustu. Pierwsza to stosunkowo mocna, jak na ten album „Purple Blood”, a druga wyjątkowo ładna „Telegenix”. Pierwsza jest singlem, ale druga to już mój własny „wynalazek”. I w sumie można sobie śmiało poszukać takich własnych ulubionych nagrań na „Cyr”, bo jest tu w czym wybierać. Wiadomo, że skrócenie tego wydawnictwa do 10-12 kawałków wzmocniłoby odbiór (trudno wszak skoncentrować uwagę na tak długim materiale i mnie pod koniec zaczyna się on dłużyć), ale jak wcześniej wspomniałem – lipy tu nie ma. The Smashing Pumpkins spadło w światowych rankingach niżej, niż na to zasługuje. Ta płyta pewnie znów odsiała mu część starych fanów, ale ja pozostanę w kręgu zainteresowanych twórczością Corgana i jego grupy.