„Chemtrails Over The Country Club” – Lana Del Rey

Polydor/Interscope, 19 marca 2021

„Chemtrails Over The Country Club” – Lana Del Rey

Czasy są smutne i uczucie nostalgii za przeszłością dotyka wielu z nas. Wydaje się, że twórczość Lany Del Rey idealnie pasuje do takiego nastroju. Tymczasem artystka postanowiła trochę zmienić styl i optykę. Jej nowa płyta zaczyna się od dwóch singlowych piosenek, które są tak samo kameralne, jak i… mało przebojowe. Nie to, że nie wpadają w ucho. Raczej smutno się ich słucha i brak w nich uroku wielu poprzednich hitów. Od razu warto zauważyć, że album powstał w dość skromnym składzie osobowym. Niemal wszystkie instrumenty obsługuje główny współautor płyty – Jack Antonoff (gitarzysta amerykańskiej grupy Fun.). To on był współtwórcą jakże chwalonego, poprzedniego albumu Lany Del Rey. Tym razem duet twórców skierował się ku bardziej tradycyjnym kompozycjom osadzonym w stylistyce modnej ostatnio dla wielu gwiazd popu, ale i muzyki autorskiej. Dla mnie to przede wszystkim ukłon w stronę bardziej farmerskich gustów. Dopiero od trzeciej piosenki („Tulsa Jesus Freak”) czuję się tu bardziej swojo. A klasyczny sposób śpiewania Lany (ten jej głęboki, choć powtarzalny w sposobie wykorzystania głos) pojawia się dopiero w czwartym kawałku „Let Me Love You Like a Woman”. „Wild At Heart” to wbrew tytułowi i nawiązaniu do filmu Davida Lyncha, piosenka z akustyczną gitarą w roli głównej. To taka americana, którą kochają mieszkańcy środkowych stanów USA. Ciekawie brzmi podkład do „Dark But Just a Game”. To skrzyżowanie nowoczesnych brzmień (te basy) z tradycyjnymi akustycznymi instrumentami.

Na poziomie „Not All Who Wander Are Lost” zaczynam się niepokoić, że album wypada jakoś smętnie i brak mu dawnego rozmachu. Jedyny na tej płycie kawałek napisany z długoletnim współpracownikiem, którym jest Rick Novels, nie odbiega wcale od reszty płyty. Novels także używa przede wszystkim klawiszy i gitary akustycznej, więc „Yosemite” niczym się nie wyróżnia (choć piosenka nie jest zła). Lana częściej, niż kiedyś sięga po wyższe partie swojego wokalu, co nie wzbudza mojego zachwytu. Zaśpiewane i skomponowane wspólnie z Nikki Lane (gwiazdą country) „Breaking Up Slowly”, to kolejny przykład nagrania z rejonów mnie w najlepszym razie obojętnych. Lepiej wypada „Dance Till We Die”, choć źródła ma równie tradycyjne. Za to finał z gościnnym udziałem Weyes Blood i Zelli Day (młodej koleżanki, którą wziął pod swoje skrzydła Dan Auerbach z Black Keys) utwierdza mnie w przekonaniu, że „Chemtrails Over The Country Club” nie będzie płytą, do której często zechcę wracać. „For Free” to zresztą kompozycja Joni Mitchell, do której nigdy nie miałem pociągu. W tej sytuacji pociesza mnie fakt, że Lana zapowiedziała już nową płytę „Rock Candy Sweet” (ma się ukazać 1 czerwca). Jeśli tytułowy „rock” zastąpi obecne tytułowe „country”, poczuję się zapewne lepiej.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×