„Marny” – Andrew Sean Greer

Wydawnictwo WAB, 2020

„Marny” – Andrew Sean Greer

Ta książka ma dobre momenty – zwłaszcza w sferze opisów tła i krajobrazu, ale cała reszta raczej zdumiewa. To znaczy, biorąc pod uwagę nagrodę Pulitzera, jaką otrzymał za nią jej autor. Historia geja – pisarza, który ucieka od traumy nieudanego związku, problemów zawodowych i pięćdziesiątych urodzin, mogłaby być materiałem na dobrą książkę. Zwłaszcza, że ta ucieczka wiąże się z podróżą przez kolejne kraje świata (Meksyk, Włochy, Niemcy, Francja, Maroko, Indie, Japonia) i ich stolice. Tyle, że główny bohater – Artur Marny jest absolutnie nijaki. Nie bawi, nie wzrusza, nie zaskakuje, nie budzi współczucia. Trudno ocenić jego wartość, jako pisarza (niestety jest pisarzem). Z jednej strony swoją podróż zawdzięcza w dużej mierze właśnie karierze pisarskiej (odbiera nawet jedną nagrodę), z drugiej – znany jest głównie jako długoletni partner słynnego poety Roberta Brownburn’a. Zapewne stworzenie takiej postaci jest teoretyczne zabawne, ale w lekturze wrażeń to nie poprawia. Trudno przeżywać rozpad związku Artura z Freddy’m, ani poczuć posmak artystycznej bohemy z czasów, gdy był z Robertem, który zostawił dla niego żonę. Wydarzenia literackie, w jakich uczestniczy bohater są mocno naciągane i właściwe należy odnieść wrażenie że literackie kręgi to grono wzajemnej adoracji, które całkiem nieźle bawi się za nie swoje pieniądze. Ale jeśli ma to być krytyka tego typu sytuacji, to równie mało wyrazista, co bohater.

Parada postaci zajmujących się Marnym podczas jego wojaży jest zasadniczo antypatyczna, a czasem cokolwiek zastanawiająca. Jego znajomi, na których natyka się w różnych miejscach świata – głównie inni homoseksualiści – są dowodem na nietrwałość związków jednopłciowych, ich egoizm i kult cielesności. Bohater wspomina chwilami swoją przeszłość – zarówno te dobre, jak i złe chwile. O ile jednak opisy świata zewnętrznego bywają tu ciekawe, o tyle sfera uczuć wypada ubogo i nie pozwala się wczuć w dramat, który pcha bohatera w ucieczkę i wspomnienia. Artur Marny znajduje zresztą pocieszenie u przygodnych adoratorów – czy to w Berlinie, czy w Paryżu. Swoje 50-te urodziny w Maroku przeżywa znacznie miej odważnie, niż jego znajoma lesbijka, która przynajmniej otrząsa się ze swojego wieku i podejmuje nowe wyzwania mentalne. Artur Marny – zgodnie ze swoim nazwiskiem – traci z każdym punktem podróży. Pod jej koniec musi rozstać się nawet ze swoim ukochanym garniturem – ostatnim wyrazem stylu jaki sam wobec siebie chce prezentować. Nie zakochałem się w tej literaturze, nie ubawiłem, nie poszerzyłem swoich horyzontów wiedzy ani doznań mentalnych. Odnoszę nieodparte wrażenie, że czegoś w tej powieści nie uchwyciłem, a to rzadko mi się zdarza.