Nie mam szczególnego sentymentu do amerykańskich komiksowych Superbohaterów. W młodości miałem inne komiksy i innych bohaterów. Podobała mi się większość ekranizacji przygód Batmana, ale już w przypadku Supermana tylko trochę. Liga Sprawiedliwości to także Cyborg-Wiktor, Flash, Aquaman i Wonder Woman. Najnowsze dzieło zrealizowane po latach znów przez Zacka Snydera to czarno-biały twór trwający prawie 4 godziny. Gdyby nie był podzielony na części i prezentowany przez HBO, pewnie nie dałbym rady do niego podejść. Akcja filmu jest równie prosta jak jego przekaz. W dawnych czasach mieszkańcy Ziemi (Ludzie, Atlanci i Amazonki) oraz dawni Bogowie (Zeus i Ares) stanęli do walki z kosmicznym złem (Darkside). Wspólne siły pozwoliły obronić Ziemię. Teraz przychodzi kolej na powtórną konfrontację. Sługa Darkside’a – Steppenwolf ma dotrzeć do trzech magicznych skrzynek, których połączenie da moc zniszczenia Ziemi i zapanowania przez Darkside nad całym światem. Potężny Steppenwolf i jego wysłannicy mają ułatwione zadanie, bo mieszkańcy Ziemi są podzieleni. Bruce Wayne (Batman) pogrążony w żałobie po śmierci Supermana, podejmuje się misji zjednoczenia Superbohaterów. Z czasem okazuje się, że zjednoczenie tych, którzy pozostali to za mało. Mamy zatem kolejne rozmowy, walki i poczucie narastającego niebezpieczeństwa. Czasem sięgamy wstecz (bliżej lub dalej). Bohaterowie walczą nie tylko ze Steppenwolfem, ale i z własnymi demonami przeszłości.
Brak koloru wcale nie przeszkadza tej produkcji. Podobnie jak w pamiętnym „Sin City” film nabiera nawet szlachetnego charakteru. Efektów specjalnych ten zabieg też nie umniejsza. Jak na tak długie dzieło, trudno mówić o dłużyznach. Raczej dostajemy oczywistości. Świat „Ligi Sprawiedliwości Zacka Snydera” jest zasadniczo prosty. Zło jest złe i nie można mu ufać. Dobro może być słabe, ale nigdy nie zamyka się na możliwość poprawy. To ciekawe, że Zło jest zawsze zjednoczone, a Dobro ma swoje „waśnie” i „dąsy”. No ale bez problemów, błędów i potknięć, nie byłoby emocji. Pytanie, czy warto temu poświęcić cztery godziny. Sześć części i dość dziwny Epilog to wymiar po którym można mieć dość tego typu produkcji na dłużej. Ale „komputerowe” kino ma się chyba teraz dobrze. W zapowiedziach jest już „Wonder Woman 1984”, a w kinach (które gdzieś tam działają) największym hitem jest „Godzilla vs. Kong”. Czasy totalnych zagrożeń wróciły, więc i Super Istoty wracają.