Podobał mi się debiut London Grammar. Był bardziej popową odpowiedzią na The xx. Miał ładne melodie, dobry wokal i wystarczający poziom oryginalności, by móc to trio odróżnić od innych. A jednak drugiej płyty, która wyszła cztery lata później, nie kupiłem. Może nie trafiłem na dość zachęcające recenzje? Ale minęły kolejne cztery lata i wróciłem do London Grammar wiedziony bardzo dobrym odbiorem nowego materiału. Liderka zespołu – Hannah Reid – odnalazła w sobie siły potrzebne kobiecie w męskim świecie muzyków, producentów i realizatorów nagrań. To ona praktycznie przejęła stery lidera w grupie. Materiał powstawał w dość intymnych warunkach na strychu gitarzysty. Już w poprzednim roku ukazały się dwa single: „Baby It’s You” i utwór tytułowy. Zaraz na początku tego roku „Lose Your Head”. Teraz wyrazem nowej twarzy London Grammar ma być aktualny singiel „How Does It Feel” (do promocji wydawnictwa wybrano też piosenkę „America”). Pop w alternatywnym ujęciu ma w przypadku „Baby It’s You oraz „How Does It Feel” sięgać po bardziej taneczne rytmy, o które zespół otarł się już przecież współpracując przy pierwszej płycie Disclosure. Ale to jednak pomysł, który nie zdominował całego wydawnictwa. Tajemnicze, filmowo-wizyjne „Intro” wprowadza nas wszak w świat marzeń, a nie tanecznych parkietów. „Californian Soil” ma w sobie to coś, co przykuwało uwagę na debiucie. „Missing” może przywoływać Everything But The Girls. Świetny, zwracający na siebie uwagę (i to pomiędzy dwoma mocnymi singlami) jest „Lord It’s a Feeling” – doskonale a zarazem nieziemsko brzmiący.
Poza środkowym fragmentem wydawnictwa, wygrywa marzycielski nastrój, smyczkowo-klawiszowe tła i lejący się, przeciągnięty wokal. Trio umiejętnie godzi dobry gust z tym masowym, dzięki czemu sprzedali już 3 miliony swoich płyt, a „Californian Soil” ma szansę zostać ich największym bestsellerem. Został już numerem jeden w UK i w Australii, bardzo dobrze radzi sobie też w Belgii, Danii, Nowej Zelandii i w Niemczech. Popularny portal muzyczny Allmusic dał płycie najwyższą dotąd notę w karierze zespołu (4,5/5). Wydaje mi się, że warto było wrócić do London Grammar po tych ośmiu latach. To muzyka dość dobrze definiująca nowy, alternatywny pop. Łącząca ambicje artystyczne, ważny przekaz i elementy stylistyczne pozwalające na zaistnienie na współczesnych listach przebojów. I pomyśleć, że w latach 80. można było tak pisać o albumach Genesis…