W latach 80. Kult był zespołem, którego słuchałem ze szczególna uwagą, oglądałem go w wydaniach koncertowych (łącznie z efemerycznym występem jako Ult bez Kazika), zbierałem na płytach (łącznie z niskonakładowym singlem „Piloci/Do Ani”. Na początku lat 90. płyty Kultu straciły na mocy, a napływ muzyki wszelakiej sprawił, że przestałem słuchać wielu krajowych wykonawców właśnie pokroju Kultu, Dezertera, czy T. Love. Wróciłem do muzyki Staszewskiego dopiero w czasach „Ostatecznego Krachu Systemu Korporacji” i „12 groszy”. Ale też nie na długo. „Ostatnią płytę” kupiłem wiedziony trochę ciekawością, o czym zaśpiewa Kazik i jak zabrzmi grupa bez klawiszowca – Janka Grudzińskiego. Tak jak okładka jest niezwykle ascetyczna, tak muzyka na nowej płycie jest bardzo urozmaicona. Zespół pozwolił sobie na luz i zaproponował mieszankę wszystkiego co lubi i może. Jest barowo, klezmersko, reggae’owo, rockowo, a nawet dyskotekowo. Bardzo przyjemnie zaczyna się tan materiał. Piosenki „Jutro także będzie dzień”, „Chcę miłości” i „Plan Zagospodarowania Przestrzennego Białołęki” mają w sobie wszystko to za co Kult można lubić – łącznie z liryką i publicystyką Kazika. Singlowa „Wiara” wzbudza już jednak mieszane uczucia. Śpiewane ochrypłym, nawiedzonym głosem zwrotki raczej mnie drażnią. Orkiestra gra cały czas na poziomie, refren jest chwytliwy, tekst mocny, ale interpretacja wokalna irytująca. No i właśnie, uprzedzając fakty, pierwszy raz bolączką nowego Kultu jest Kazimierz Staszewski. Jego nieprzyjemnie ochrypły głos psuje „Ziemię obiecaną”, a powtarzane wielokrotnie tytułowe frazy w stylu „Szok szok disco pop”, czy „Zulus Czaka czeka na Bura” drażnią (choć same pomysły na podkłady są w tych przypadkach trafione).
Razi też nagromadzenie w tekstach rymów częstochowskich, albo frazesów pokroju „polityk zawsze będzie moim wrogiem”. Same kompozycje są w porządku, przyjemnie się ich słucha, ale słowom brakuje dawnej błyskotliwości. Trochę jakby Kazikowi nie chciało się zapamiętać trudnych tekstów. Nawet czytając w przerywnikach fragmenty własnych dzienników z czasów grupy Poland, zdarza mu się przejęzyczać. Im dalej w płytę, tym więcej rzeczy mi nie pasuje. W kolejnych kawałkach nie słyszę niczego mądrego, ani zabawnego. Choć czasem coś zaskakuje – jak choćby westernowy styl „Opowieści o pandemii”, czy utrzymane w duchu ska „Na każde stopy do Europy”. Nie przekonuje utrzymana w stylu solowych płyt Kazika piosenka „Donos do boga”, ani sposób wyśpiewania epitafium dla przyjaciela w „Rafim” (choć sam tekst jest w tym przypadku dobry). Ciekawie brzmi motyw muzyczny z „Wyłącz komputer”, ale tu tekst jest znów poniżej oczekiwanego poziomu. Za dużo jest tych niepasujących, drażniących, czy rozczarowujących momentów. I choć płyta jest długa i pełna pomysłów, to lepiej byłoby ją skrócić jak w analogowych czasach do 10 piosenek, a przy reszcie dać Kazikowi odpocząć od twórczości.