„Delta Kream” – The Black Keys

Nonesuch, 14 maja 2021

„Delta Kream” – The Black Keys

Nie jestem i nigdy nie byłem fanem bluesa – nawet blues-rocka. Choć na pewno podobało mi się sporo nagrań utrzymanych w takim duchu. The Black Keys poznałem w takim momencie ich kariery, w którym z blues-rockowej formuły duet odchodził w kierunku garażowego, a nawet alternatywnego rocka. Po sukcesie ostatnich płyt panowie Aurerbach i Carney zrobili sobie oddech od intensywnej aktywności twórczej. Zamiast jednak odkładać szyld zespołu na półkę, sięgnęli po bluesowe standardy znad Mississippi. Poza tym zarosili do studia dwóch doświadczonych bluesmanów – basistę Erica Deatona i gitarzystę Kenny Browna. Obydwaj panowie poza solowymi płytami mają na swoim koncie współpracę z twórcami repertuaru wybranego na „Delta Kream”: Robertem Burnside’m i Davidem Kimbroughem Jr. Wykonawcy Ci byli mi znani z udanej ścieżki dźwiękowej do filmu „Big Bad Love”, na której kawałki Browna, Burnside’a i Kimbrougha Juniora sąsiadowały z twórczością Toma Waitsa, Toma Verlaine’a i Kronos Quartet. Na „Delta Kream” na otarcie dostajemy utwór z repertuaru John’a Lee Hookera. Wybrany na singiel „Crawling Kingsnake”, to kawałek pamiętny z wykonania The Doors, którzy swoją wersję tej kompozycji nagrali na album „L.A. Woman”. Wykonanie The Black Keys odbiega od wersji Doorsów, brzmiąc jeszcze bardziej klasycznie bluesowo. Szlachetnie i równie standardowo brzmi „Louise”, a potem każdy jeden kawałek na tej płycie.

Słychać wielką miłość i szacunek dla tradycyjnego grania. Wszystko tu jest hołdem. Sposób śpiewania, brzmienie gitar, solówki i tempa nabijane na perkusji. Raz jest czas na rozwinięcie tematu i wgryzienie się w jego temat, jak np. w „Poor Boy A Long Way From Home”, czy „Walk With Me”. Innym razem smak tworzy niespieszność kompozycji, która sunie wolno jak rzeka w dolnym biegu. Drugim singlem jest „Going Down South” śpiewany wyjątkowo na wysokich dźwiękach. To jedna z dwóch kompozycji Burnside’a. Absolutnym dominatorem w roli autora muzyki jest na tej płycie David Kimbrough Jr., którego aż pięć kawałków doczekało się wykonania przez Black Keys. Jest to jednak artysta, któremu duet poświęcił w 2006 roku całą EP’kę „Chulahoma”, biorąc wówczas na warsztat siedem jego utworów. Auerbach i Carney nawet na moment nie zbaczają ze szlaku tradycji. Grają jednak z taką pasją, wyczuciem i luzem, że trudno nie ulec ich podejściu do tej muzyki. Może nie jest to takie The Black Keys jakie lubię najbardziej, ale nie ma tu miejsca na kręcenie nosem. Po prostu nie ma się do czego przyczepić. Taki jest blues.