Black Midi na drugiej płycie pozwolił sobie pójść jeszcze dalej, niż na debiucie. Ich nowa płyta przynosi fuzję jazzu, hard-core’a i rocka progresywnego. Efekty są zaskakujące nawet dla tych, którzy znali zespół z poprzednich wydawnictw („Schlagenheim” 2019, EP „Sweater” 2020). Pomysły Can łącza się tu z Victims Family i King Crimson. Nagromadzenie przeróżnych instrumentów robi wrażenie projektu o niemal orkiestrowym rozmachu. Pierwszy kontakt z tym materiałem musi być zatem dużym wyzwaniem. Te dźwięki trudno na początku poskładać do kupy. Ale spokojnie. Wystarczy podejść do „Cavalcade” z należytą uwagą, najlepiej ze słuchawkami na uszach, by nic więcej nie rozpraszało. Ta płyta nie jest dziełem awangardowym. Jest po prostu otwarta i śmiała. Obok chwil niezwykle energetycznych, wręcz szalonych – są tu też nagrania zwyczajnie ładne i spokojne (choć nie tak wyciszone jak na „Sweater”). Druga na płycie kompozycja dedykowana Marlenie Dietrich jest właściwie piosenką liryczną. Kompozycja „Diamond Stuff” nie przypadkowo może kojarzyć się po tytule z „Diamond Sea” Sonic Youth. To także długa, lekko narastająca podróż przez spokojnie budowane dźwięki. Z kolei otwierający, singlowy „John L” nie bierze jeńców. Stawia na baczność i poszerza percepcję.
Epickie „Ascending Four” przypomina opowieści ze świata Petera Hammill’a, a trochę Roberta Wyatt’a. Takie zakończenie zszokuje miłośników gęstego, gitarowego rocka, którzy pokochali Black Midi dwa-trzy lata temu. Ci będą się pławić z kolei w zachwytach nad drugim singlem – „Chondromalcia Patella”. On chyba najbardziej przypomina pierwszą płytę. Te nabudowane, spiętrzone struktury gitarowo-rytmiczne, finałowe galopady ze smyczkami w tle… Następujący po nim „Slow” oferuje przejścia w stylu King Crimson z lat 1973/74. Niezwykle intensywne są kompozycje ”Hogwash And Balderdash” oraz „Dethroned”. Zwłaszcza pierwszy z nich może przyprawić o zawrót głowy. Szaleńcze tempo i nagromadzenie instrumentów daje niemal perwersyjny efekt. Ale to wszystko gra i pasuje. Black Midi nie męczą się grając i nie zamierzają przeciążać słuchaczy w odbiorze. Ta płyta zyskuje przy kolejnych odsłuchach – zwłaszcza gdy da się jej w pełni wybrzmieć. Niby wiedziałem, że wiele się można po tym zespole spodziewać, ale i tak jestem mile zaskoczony.