Kwartet Colors powstał w ub. roku, ale pierwsze próby muzyczne były ponoć rozczarowujące. Dopiero drugie podejście przyniosło to „coś” i udało się przygotować materiał na płytę, którą wydała zasłużona Antena Krzyku. Puławsko-otwocki skład zebrał doświadczenia z różnych projektów i zaproponował krajową wersję muzyki emo-core. Dziwnym trafem nurt ten nie zdobył nad Wisłą specjalnej popularności. Polskie zespoły wybierały albo punkową albo hard-core’ową karierę. Musiało być zatem mocno i społecznie. Colors postawił na melodyjne granie, przy czym nie chodzi o punk w duchu Bad Religion, czy popularnego Green Day (może za wyjątkiem „Remedy”). To raczej ukłon w stronę sceny z Waszyngtonu skupionej wokół wytwórni Dischord. Osiem piosenek przygotowanych na płytę niesie całkiem przyjemne harmonie i śpiewny głos wokalisty. Teksty są osobiste, ale bez emo-dramatów. Promowane teledyskami kawałki „Summer” i „Ordinary Day” choć faktycznie dość przebojowe, nie wyróżniają się specjalnie na tle reszty materiału. I nie jest to zarzut, bo po prostu pozostałe kawałki też łatwo wpadają w ucho. Colors prochu nie wymyśla. Wydaje się wręcz, że ktoś już wymyślił wcześniej ich piosenki. Sięgają po wszystkie sprawdzone patenty gatunku. Rozdzielają szybkie partie, wolniejszym środkiem, obniżają czasem tonację i zagęszczają gitary. Lubią też przestrzenne granie, by dźwięk poniosło z lekkim pogłosem („Tonight”). Wokal jest może za mało charakterystyczny, ale obok klimatu niczym u Dave Grohl’a wyłapałem nuty bliskie Colemanowi z „miękkich” płyt Killing Joke („Ghost Dance”).
Debiut Colors nie jest jeszcze wydarzeniem, ale daje nadzieję na interesujący ciąg dalszy. Na pewno na scenie niezależnej są miłym przeciwieństwem dla całej masy ciężko i ostro grających zespołów sceny punk/h.c. Pytanie w którą stronę pójdą i czy będzie w ogóle jakiś ciąg dalszy? Zainwestowali od razu w wizerunek (co nie dziwi skoro mają Dawida Ryskiego w składzie), a ich okładka robi wrażenie nie tylko na tle katalogu Anteny Krzyku. Na pewno zespołowi udało się mnie zaskoczyć. Teraz pozostaje kwestia – czy zainteresuje odpowiednio duże grono, by się jeszcze rozwinąć i nie zostać kolejną puławską efemerydą.