Moby jest artystą, który ma łatwość w pisaniu przebojów – piosenek stosunkowo prostych, a zarazem ujmujących melodią i rozmachem. Gdy pierwszy raz zetknąłem się z płytą „Play”, która przyniosła mu chyba najszerszy rozgłos, byłem zdumiony, że na jednej płycie znalazło się tak wiele chwytliwych kompozycji. Słuchanie klasycznej składanki hitów Moby’ego myślę, że mogłoby dać wręcz uczucie przesytu. Jednak pomysł przearanżowania utworów w kierunku instrumentów akustycznych i nagrania ich z orkiestrą symfoniczną, trzeba uznać za intrygujący. Wydana nakładem klasycznej wytwórni Deutsche Grammophon, płyta „Reprise” przynosi 14 nagrań w tym jeden cover z repertuaru Davida Bowie (słynne „Heroes”). Artysta wybrał do nowego opracowania utwory z niemal całej swojej kariery. Od słynnego „Go” napisanego z Angelo Badalamentim z debiutu („Moby” 1992), przez dwie najpopularniejsze płyty (4 nagrania z „Play” 1999 i 3 nagrania z „18” 2002), po „Innocence” z 2013 roku (3 nagrania). Znalazły się tu też pojedyncze piosenki z „Everything Is Wrong” (1995) i „Hotel” (2005). Pomimo pominięcia wielu oczywistych singli (a może właśnie dzięki temu) oraz dokonanym zmianom (zwłaszcza w „Lift Me Up”), płyta stanowi w dużym stopniu nową jakość w dyskografii artysty.
Na pewno doskonale słychać jak ładne utwory skomponował w swojej karierze i jak szlachetnie one brzmią w orkiestrowej oprawie. O ile instrumentalne „Everloving” jest niemal wzruszające, to już „Natural Blues” tętni życiem nawet mocniej niż oryginał. Ten początek – do którego można zaliczyć też motoryczne jak zawsze „Go”, rozbudza bardzo apetyt. Urocze „Porcelain” jest może ciut za delikatne (choć wokalnie wspiera tu Moby’ego Jim James z My Mourning Jacket), ale „Extreme Ways” znowu ma właściwy wigor. „Heroes” z kobiecym wokalem, oszczędnie zaaranżowane, wypada jak całkiem inna kompozycja, choć główna linia melodyczna się zgadza. Z mocno klubowego albumu „Everything Is Wrong” wybrany został instrumentalny – tu trwający ponad 7 minut kawałek „God Moving Over the Face of the Waters”. Dwa klasyczne single „Why Does My Heart Feel So Bad” i „ We Are All Made of Stars” rozdziela kompozycja „The Lonely Night” napisana i wykonana z Markiem Laneganem, a tu zaśpiewana także przez weterana sceny country Krisa Kristoffersona. Rozczarowuje „Lift Me Up”, które straciło nie tylko swój power, ale jest też kiepsko zaśpiewane. „Almost Home” niewiele odbiega od oryginału, bo to też kawałek bardziej w stylu This Mortal Coil, niż Moby’ego. Cały album, nagrany z orkiestrą z Budapesztu, przy udziale m.in. islandzkiego pianisty Vikingura Olafssona, robi przyjemne wrażenie. Ukazuje nowego ducha tej muzyki – bardziej może kameralnego i refleksyjnego. Ja bym miał pewnie lepszą zabawę, gdyby prym wiodły wykonania w duchu „Natural Blues”, ale nie o to artyście najwyraźniej chodziło.