„Happier Than Ever” – Billie Eilish

Darkroom/Interscope, 30 lipca 2021

„Happier Than Ever” – Billie Eilish

Okładka długogrającego debiutu Billie Eilish była jak kadr z horroru. Jej następczyni opływa bogactwem i uderza staranną stylizacją artystki. Billie – wciąż nastoletnia – to już kobieta, która chce się podobać i chce błyszczeć. Tytuł „Happier Than Ever” także ma być sygnałem do słuchaczy, że Billie ma za nic swoje nastoletnie demony. Tyle, że to nie do końca prawda. Nowe nagrania powstały, tak jak dotychczas, w domowym zaciszu, we współpracy z bratem – Finneas’em, który zajął się też produkcją płyty. Te szesnaście utworów, to naprawdę świetna robota. Serio. Nie mam się tu czego przyczepić. Są brudne, syntetyczne brzmienia, są ukłony w stronę amerykańskiej tradycji spod znaku Franka Sinatry i bossa novy, są kawałki liryczne, imprezowe a nawet power-rockowe killery. Billie świetnie wykorzystuje swój głos. Nowe piosenki są melodyjne, intymne, ale też przejmujące i narkotyczne. Większość trwa krócej niż trzy minuty. Każdy kawałek coś w sobie ma, czymś przykuwa lub urzeka. Liczba singli i nagrań promocyjnych także uwidocznia potencjał albumu. Zaczęło się w lipcu ub. roku od „my future”, potem w listopadzie wyszedł „Therefore I Am”, w kwietniu „Your Power”, a w lipcu „NDA”. Poza tym do promocji wybrano „Lost Cause”.

Płytę zaczyna świetny „Getting Older” – ironicznie brzmiący, ale jakże prawdziwy w przypadku Billie. „I Don’t Change My Number” to po odgłosach groźnego psa pierwszy mocno mechaniczny, transowy numer przesycony charczącą elektroniką. Zaraz po nim odzywają się subtelne gitary i jazzujący klimat „Billie Bossa Nova”. Singlowy „my future” to jedna z najładniejszych piosenek w karierze artystki. Z kolei „Oxycotin” nie zostawia złudzeń co do swojego charakteru – to jedno z najbardziej zdehumanizowanych nagrań na płycie. Wzniosłymi tonami, niczym z płyt Clannad zaczyna się „GOLDWING”, który zaraz jednak wchodzi na nowoczesne tory. „Lost Cause” to jedno z najciekawszych i najbardziej zmysłowych nagrań na płycie, z basowym tematem w tle. Na subtelnym pianinie oparta jest „Halley’s Comet”. Ciemne, elektroniczne odgłosy oplatają wokal Billie w „Not My Responsibility”. To taka rozmowa z samym sobą w bezsenną noc. „OverHeated” znów pobudza do życia, szybkim rytmem automatycznego bitu, ale tło pozostaje mroczne i stonowane. Smutne, liryczne i zupełnie nie nastoletnie jest „Everybody Dies”. Akustyczna gitara prowadzi singlowy „Your Power” – to kolejny doskonały liryk na tej płycie. Za to po nim przychodzi najbardziej imprezowy hit „NDA”, którego nawet Grimes mogłaby pozazdrościć. „Therefore I Am” to kwintesencja Billie Eilsh – prosta, nowoczesna piosenka, z chwytliwym tematem. Niespodzianką jest utwór tytułowy, który zaczyna się dość spokojnie, ale od połowy wchodzą też mocne gitary, a całość może rozruszać długowłose głowy do miarowych, szamańskich ruchów. „Male Fantasy” na koniec pozwala się pozbierać po wcześniejszych wrażeniach. I taka jest ta płyta. Bogata, niczym kolory okładki. Prawdziwa jak życie wyprowadzone z domu na wielki świat. Jestem pod szczerym wrażeniem.

     

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×