To ciekawe, że serial „Rojst” wciągnął mnie realiami epoki, a zarazem do oddania tych realiów mam najwięcej zastrzeżeń. Pierwszy sezon kryminału rozgrywał się w 1984 roku (o czym dowiadujemy się tak naprawdę dopiero z drugiego sezonu). Drugi w 1997 roku i nie pierwszy raz zauważam, że paradoksalnie trudniej odtworzyć tę drugą epokę. Jakby uciekła ona z naszej świadomości w pędzie, jaki towarzyszył ostatniej dekadzie minionego wieku. W roku 1997 były lepsze walkmany, niż udaje się zdobyć bohaterce, trzynastolatki z Krakowa nie nosiły koszulek Nirvany i nie mówiły „ja jeb…ę”, a w dyskotece nie grano w kółko polskich przebojów z lat 80. To, że była powódź, nie oznaczało też, że wszystkie samochody były potem tygodniami ubłocone. Redakcja gazety w „małym miasteczku” nie mogła mieć kilkunastu dziennikarzy. Ale mimo wszystko scenograficznie nie jest źle i trudno nie uśmiechnąć się nad różnymi detalami, strojami i wyposażeniem wnętrz. Akcja serialu rozgrywa się w fikcyjnym mieście na zachodzie kraju. Sięga wspomnieniami do roku 1945, kiedy niemieccy mieszkańcy, którym nie udało się uciec przed Armią Czerwoną trafiają do obozu w „miejskim” lesie. Wielu z nich nigdy już go nie opuści, a las okryty mroczną tajemnicą staje się przekleństwem miasta i jego nowych mieszkańców. W pierwszym sezonie toczy się śledztwo wokół zamordowanego działacza ZSMP i hotelowej prostytutki. Dociekaniem prawdy bardziej zainteresowani są dziennikarze lokalnej gazety, niż organy ścigania, którym zależy raczej na wyciszeniu niewygodnych okoliczności tego podwójnego morderstwa. Tematem zajmuje się doświadczony redaktor Witold Wanycz (grany przez Andrzeja Seweryna) i przybyły właśnie z Krakowa młody dziennikarz Piotr Zarzycki (w tej roli Dawid Ogrodnik). Niezależnie poznajemy też losy dwójki nastolatków, którzy popełnili samobójstwo (historia przejmująca, ale psychologicznie nieco naciągana – w euforii odkrytej właśnie odwzajemnionej miłości trudno o tak desperacki krok). Drugi sezon to nie tylko powrót do tego samego miejsca i większości postaci z pierwszej części (przeważnie za mało postarzonych)– także do niektórych wątków, jak historia leśnego cmentarzyska, czy ukrywanych wcześniej uczuć i romansów.
Piotr Zarzycki wraca jako nowy redaktor naczelny „Kuriera Wieczornego”. Sprawę odnalezienia w lesie zwłok dwunastoletniego chłopca prowadzi nowa policjantka, oddelegowana czasowo z Warszawy – Anna Jass (Magdalena Różczka). Wspiera ją lokalny policjant Adam Mika (świetny Łukasz Simlat), bardziej podatny na miejscowe „niuanse”. Poznajemy też lepiej historię wydarzeń z 1945 roku, których Wanycz był świadkiem. Przeplatające się losy poszczególnych bohaterów serialu są zdecydowanie mocną stroną serialu, podobnie jak same intrygi kryminalne. Wiele tu ciekawych postaci i prawdziwych emocji. Nie brak zaskoczeń i bolesnych scen. Pojawia się nawet wątek miłości lesbijskiej (co w przypadku serialu Netflixa raczej nie dziwi). Mamy też historię zniknięcia syna miejscowego potentata – głównego reklamodawcy „Kuriera Wieczornego”. Słynna powódź 1997 roku, szychy z lat 80. które sprytnie przetrwały czas ustrojowej zmiany, wielkie szemrane biznesy, nowe ambicje młodych ludzi, którym wydaje się, że żyją w wolnym kraju – są tu wszystkie wyznaczniki lat 90. Drugi sezon serialu oparto na pomysłach zawartych w scenariuszu p.t. „Mord” autorstwa Marcina Wrońskiego i Pawła Maślony. Te historie wciągają. Zagadki wymagają cierpliwego odkrywania kolejnych kart. Dawno nie oglądałem polskiego serialu, który żal mi było przerywać i prawdziwy żal kończyć.