„Glow On” – Turnstile

Roadrunner, 27 sierpnia 2021

„Glow On” – Turnstile

Dawno nie słyszałem zespołu hc/punk, który tak by mnie poruszył. Pomijając Parquet Courts, choć Turnstile gra jednak ciężej. Słucham „Glow On” raz za razem i czuję tę energię, jaką miały amerykańskie zespoły hard-core’owe w pierwszych latach ostatniej dekady minionego wieku. Ten kwintet gra już od kilkunastu lat – to ich czwarty album – i jest w nich siła, zgranie i swoboda operowania pomysłami. Nagrali 15 kawałków, które zmieścili w 35 minutach. Przypomniało mi się trochę „Rock For Light” Bad Brains i „Repeater” Fugazi, gdzie kolejne dwuminutowe numery przechodziły w kolejne, z nowa porcją energii i koncepcji. Brendan Yates jest świetnym wokalistą. Potrafi śpiewać melodyjnie i ostro, potrafi ciągnąć nuty, ale i strzelać nimi jak z karabinu. Gitarzyści dają mu świetne tło, rzadko decydując się na jakieś ozdobniki. Ale potrafią też zagrać zupełnie nie punkowo, sięgając po patenty znane choćby z początków kariery Living Colour. Za to nie brak tu nietypowych partii perkusyjnych, czy klawiszowych, a także ciekawych chórków. W dwóch nagraniach – tych spokojniejszych (singlowym „Alien Love Call” i zamykającym „Lonely Dezires”) swój udział wokalny zaznacza Blood Orange. To naprawdę zaskakujące połączenie, zwłaszcza, że Turnstile bliżej miejscami nawet do The Ramones, niż czarnego psycho-popu.

„Glow On” ma wszystko co powinno składać się na dobry punkowy album. Zmiany tempa, dobre riffy, właściwy wokal – gdy trzeba agresywny, ale też potrafiący złapać ładne melodie. Może Turnstile nie czyni stylistycznego przełomu, ale są tu momenty absolutnie oryginalne, a przynajmniej niebanalne. Tej płyty słucha się w całości, jak taką mocną pigułę, choć poszczególne numery są dobre i ich jedynym problemem jest skromny wymiar czasowy (niewiele ponad dwie minuty radości). Po wysłuchaniu tej płyty czuję się odpowiednio naładowany, odmłodzony i przyjemnie pobudzony. Jak już wspomniałem, dawno tak nie miałem.