„Wesele” – reż. Wojciech Smarzowski

Polska, 8 października 2021

„Wesele” – reż. Wojciech Smarzowski

Są filmy Smarzowskiego, które boję się oglądać. Odmówiłem sobie konfrontacji z „Wołyniem”. Z mieszanymi uczuciami szedłem na „Kler”. Ale na „Wesele” chciałem się wybrać, mając w pamięci debiut z 2004 roku. Jednak to nowe „Wesele” jest wyraźnie inne. Nie chodzi w nim o „krzywe zwierciadło”, lecz przede wszystkim o kolejne rozliczenie z narodowymi grzechami – w tym przypadku antysemityzmem i nacjonalizmem. Smarzowski pierwszy raz tak mocno przemieszał współczesność i przeszłość. Wesele córki przedsiębiorcy ze wschodniej Polski jest dla dziadka panny młodej okazją do przypominania sobie historii z czasów jego młodości. Te same miejsca, podobne konteksty, nawet niektóre osoby występują w podwójnych rolach. Z czasem widzimy na ekranie nie tylko historyczne kalki poszczególnych sytuacji, ale też nakładki postaci z przeszłości na współczesne wnętrza. Film rozkręca się niczym tytułowe wesele, nabierając cech chocholego tańca z dramatu Wyspiańskiego. Ten zabieg robi odpowiednie wrażenie, uświadamiając nam jak blisko jesteśmy swoich grzechów sprzed lat. Teraz są to głównie słowa, ale przecież przemoc i przekraczanie barier nie są nam obce. Dla wrogów nie mamy litości, a dla słabszych cienia szacunku. Kwintesencją tego jest kara wymierzona szantażyście. Oczywiście samo wesele wygląda „klasycznie”. Jest upijanie się, erotyczne konteksty, leci disco polo. Ładne wnętrza stają się świadkami coraz mniej ładnych wydarzeń. Ale nestor – Antoni Wilk przypomina sobie znacznie gorsze historie.

Smarzowski odtwarza slajdy dobrze już znane. W przedwojennej Polsce, zwłaszcza tej wschodniej, ludzie żyli obok siebie nie bacząc na pochodzenie i wyznanie, ale im większy kryzys narastał tym głośniej odzywali się nacjonaliści. Nie tylko umundurowani bojówkarze gnębili Żydów, ale też zdarzali się księżą, którzy widzieli w nich odwiecznych wrogów „miłujących Chrystusa”. Gdy przyszli Sowieci, wielu Żydów poczuło się bezpieczniej, nowi gospodarze zachęcali ich do wsparcia proletariatu. Ale gdy przyszli Niemcy narracja się zmieniła. Trzeba było z kolei oczyścić miasteczko z Żydów i komunistów. I tak zaczął się czas „dwóch stodół”. W jednej Polacy palili, a w drugiej ukrywali. Antoni Wilk nie był poza tą historią. On po prostu zakochał się w Żydówce. Smarzowski porównuje jego walkę wewnętrzną, dylematy i wybory z miotaniem się jego syna Ryszarda, który by utrzymać swój interes musi wykiwać niemieckich biznesmenów, dogadać się z proboszczem i dobrze żyć z policją. Przy okazji rozgrywa swoje domowe sprawy z żoną (dawną alkoholiczką), synem (prawdziwym Polakiem), zięciem (piłkarzem z ligi okręgowej), córką (która chce do Europy) i ojcem (który ma być niezłomnym bohaterem). Robert Więckiewicz jest stworzony do roli Ryszarda. Wie jak robić dobrą minę do złej gry, wie, jak być Panem z gestem i jak pilnować porządku. Ale i na niego przychodzi kolej. Smarzowski nie zostawia nas jednak z poczuciem goryczy, wstydu i beznadziei, jak mu się to już zdarzało. Bo w gronie tych postaci są jednak jacyś dobrzy ludzie, są refleksje i łzy, jest coś co nie zostało zbrukane. I to pozwala dodatkowo wyróżnić ten film w całej dotychczasowej filmografii reżysera. Pomimo wielu niezmiennie mocnych scen, jest się tu czego chwycić. Jest na czym budować przynajmniej nadzieję. To już nie jest walenie obuchem w głowę. Choć wychodzi się z seansu po cichu, jakby się umykało przed obejrzaną historią.

      

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×