Skusiła mnie zmiana pomysłu na aranżacje Strachów na Lachy. Byłem ciekaw jak zabrzmi realizacja marzenia Grabaża, by zabrzmieć niczym Pet Shop Boys. Album „Piekło” miał budzić kontrowersje i zaskakiwać. Co ciekawe – pastelowe, elektroniczne podkłady aż tak wiele nie zmieniają w odbiorze całości. Wszak Grabaż wciąż pozostaje sobą. Jego sposób śpiewania nie ulega zmianie, a charakterem tekstów też nie zaskakuje. Mamy tu piosenki o sprawach miłosnych, osobistych i o wydarzeniach krajowych. Oczywiście trudno fanom Pidżamy zgodzić się z refrenami zrobionymi jak w singlowym „Niebotycznym Niebowstąpieniu” – mnie też trudno. Ale większość z tych zaledwie 9 piosenek jest bardzo Grabażowych. Nawet gdy w „Sznurach aut” dostajemy kobiece chórki, to przecież jest też miejsce na gitarę akustyczną, a sama piosenka niczym nie odstaje od tych z przeszłości. „Sygnalista” to dynamiczna kompozycja, którą łatwo wyobrazić sobie także bez klawiszy. Więcej zaskakujących motywów zawiera „Chciałbym, żeby”. Strachy sięgają tu po ciepłe rytmy z ameryki południowej i kręgów latino. Biesiadne „umpa umpa” towarzyszy najpoważniejszej politycznie piosence „Stroiciel wiolonczel”. To dość mocny dysonans. Grabaż bawi nas skoczną melodyjką do słów o sprawach bolesnych i poważnych. Patent niby jak w przypadku Chumbawamby, ale mnie jakoś razi. Ejtisowo jest w pro-ekologicznym numerze „Łuski krokodyla” i też nie wiem, czy ma być lekko, czy przewrotnie? Nikogo z dawnych fanów Strachów nie będzie natomiast raził „Snajper”. Migotliwe elektroniczne efekty wracają za to w finałowym „Zachmurzony w Tobie”. Tematyka miłosna sprawia, że można ten kawałek odebrać jak zrobione na poetycko disco polo. Doceniam odwagę Grabaża i sam koncept płyty zrobionej muzycznie na przekór dawnym słuchaczom. Jednak nie potrafię polubić tego materiału. Nie poruszają mnie też jej dość oczywiste przesłania. Nie ujmują mnie wyśpiewywane frazy. Pomimo, że nie zgrzytam zębami na te zmiękczone, sztuczne tła, to nie widzę powodu dla ich użycia. To tylko przepakowanie starych treści w nowe szaty. Nowe aranżacje same w sobie nie wypadają na tyle atrakcyjnie, by docenić taki ruch, a czasem, jak wspomniałem, wręcz się gryzą klimatem z tematem tekstu. Można się do tej płyty przyzwyczaić, do jej atrakcyjnych wciąż melodii i pomysłowych miejscami tekstów. Jakoś jednak bardziej czuję, że moje drogi z Grabażem zaczynają się rozchodzić.