Gdy kolega zachęcał mnie do posłuchania nowej płyty Balthazara moje skojarzenia biegły błędnym torem. Dopiero po czasie dotarło do mnie, że nie chodzi mu o metalowy band Bathory, tylko belgijską niezależną grupę lokującą się w okolicach noir-rock’a. Bardzo mnie to teraz bawi. Oczywiście ja belgijską scenę zawsze będę kojarzył przede wszystkim z nieodżałowanym dEUS’em, ale po wysłuchaniu „Sand” zapamiętam także kwintet z Gandawy. Zespół debiutował ponad 10 lat temu i generalnie jego płyty są w Polsce dostępne, choć grupa święci sukcesy głównie w rodzimym Beneluksie. Wydany w tym roku materiał, to już piąta płyta w dorobku formacji. Wydaje się, że najmniej rockowa i najbardziej wysublimowana. Słychać tu całą masę gości i bogactwo dodatkowego instrumentarium. Obok zmysłowych, kobiecych chórków, nadających płycie nieco soulowego posmaku, słyszymy tu przeróżne dęciaki i instrumenty smyczkowe. Do tego dodatkowe klawisze i instrumenty perkusyjne. W sumie najmniej tu gitar. Pierwsze single z „Sand” ukazały się już w ub. roku: „Halfway”, „Losers” i „You Won’t Come Around”. W tym roku doszły kolejne: „Hourglass”, „Linger On” i „On A Roll” – w sumie daje to ponad połowę całego materiału. A przecież taki otwierający płytę „Moment” też dobrze siada. Nie jest to może przebojowość stadionowa, ani od pierwszego odsłuchu, ale taka do polubienia i zżycia się na dłużej. Muzyka Balthazara na nowej płycie może kojarzyć się z klimatem „Walk On The Wild Side” Lou Reed’a – ta sama zmysłowa elegancja, wieczorny nastrój i lekko seksualne napięcie. W bardziej ekspresyjnych momentach można szukać powinowactwa z Gallon Drunk, a nawet ze Stereo MC’s. Czasem słychać echa bossa-novy („You Won’t Come Around”), czasem przypomina się australijskie INXS („Hourglass”), ale są też momenty przy których uśmiechnęliby się nawet fani Barry White’a. Takim połączeniem „pościelówy” z soulowym żarem jest choćby „Leaving Antwerp”. Przyjemnie się tego słucha. Można dać się wkręcić. Może wolałbym, żeby chwilami było nieco głośniej, ale nie o to tu chodzi. „Sand” ma swoją siłę – nie tylko w zawołaniu „Power” powtarzanym w kawałku o przewrotnym tytule „Powerless”. No i popatrzcie na okładkowego stwora – czyż ten gość nie mógłby Was do siebie przekonać przy dłuższej znajomości?