Widziałem zdecydowaną większość filmów Woody Allena. Przeczytałem też dwa zbiory jego opowiadań. Lekturę jego autobiografii poleciła mi koleżanka z pracy. Powstała w dość trudnym momencie życia artysty, gdy wrócił temat oskarżeń o molestowanie przez niego ponad 20 lat temu córki Mii Farrow. Sprawa była już raz badana, niedługo po tym jak Mia Farrow przekazała massmediom informacje o seksualnych relacjach reżysera z jego starszą córką Soon-Yi. Tamtą sprawę pamiętałem, tej z Dylan już nie śledziłem. Allen w swojej książce widzi to jako problem psychiczny swojej długoletniej partnerki i aktorki. Z Soon-Yi tworzy od ćwierć wieku szczęśliwy związek, z dwójką adoptowanych dzieci (Allen podkreśla ten fakt, jako, że sądy adopcyjne wnikliwie badają kandydatów na rodziców adopcyjnych). Co do Dylan czuje się całkowicie niewinny i uważa, że została zmanipulowana przez matkę, a współcześnie swoje zrobił ruch #MeToo (który on osobiście popiera). Nie wgłębiając się w ten temat, któremu autor poświęcił tu sporo uwagi i stosunkowo mało zabawnych dygresji, książka ukazuje jego życie głównie w kontekście kolejnych realizowanych filmów i ich sukcesów, bądź niepowodzeń. Zasadniczo twórca „Zeliga” zaprzecza swojej inteligencji i intelektualnym ciągotom. Wielokrotnie wyraża podziw wobec innych reżyserów, aktorów, muzyków i pisarzy, a niezwykle rzadko dziwi się niepowodzeniu swoich dzieł. Co prawda dość szybko zdobył uznanie i zatrudnienie jako twórca scenicznych gagów, a jego filmy zyskały cała masę nagród – z Oscarami włącznie – to przyznaje, że w gruncie rzeczy nie udało mu się stworzyć jakiegoś wielkiego, czy choćby prawdziwie znaczącego filmu. Nawet jego najbardziej znane i cenione dzieła nigdy nie odniosły sukcesu komercyjnego, pomimo nagród i entuzjastycznych recenzji. Pisze o tym z luźnym dystansem, nie zadzierając ani razu nosa.
Jego życie rodzinne i uczuciowe pełne jest zwrotów akcji, ale Allen za każdym razem ciepło wypowiada się o wszystkich postaciach z jego życiowych epizodów. Nawet Mia Farrow jest oceniana za pracę aktorską w samych superlatywach. To jej zawodowe talenty uważa za jeden z czynników swojej porażki wobec opinii publicznej w sprawach z Soon-Yi i Dylan. Ta książka jest generalnie ciepła, a dygresje nieodparcie zabawne. Kto spodziewa się tu pikantnych szczegółów, będzie rozczarowany, bo laureat Oscara za „Manhattan” jest prawdziwym dżentelmenem. Podobnie nie ma co liczyć na anegdoty z planów filmowych. Allen najczęściej śmieje się z samego siebie i swoich fobii. Zdaje się mówić – „macie mnie za kogoś większego, niż jestem”. Jego autobiografia nie jest błyskotliwa, ani szczególnie wciągająca, ale wydaje się być prawdziwa. Kto zna filmy i kojarzy postacie w jakie autor się wcielał, z łatwością rozpozna wszystkie poglądy i przejawy poczucia humoru na stronach tej książki. Szkoda mi Woody Allena, który w wieku osiemdziesięciu czterech lat ma problem ze znalezieniem obsady do swojego kolejnego filmu – pomimo, że tylu aktorów czekało latami na jego telefon z propozycją. I może przede wszystkim dlatego warto tę książkę przeczytać.