„Psie pazury” – reż. Jane Campion

USA, 1 września 2021

„Psie pazury” – reż. Jane Campion

To aż dziwne, obejrzeć na platformówce taki film – wolny, majestatyczny, zagrany, oświetlony, starannie sfilmowany. Najnowszy film Jane Campion, obsypany nagrodami w Wenecji, Toronto, San Sebastian i przez inne szacowne gremia, to western osadzony w Montanie w 1925 roku. Ale western bez rewolwerowców, bijatyk, utarczek z Indianami, czy poszukiwania złota. To dziki zachód hodowców bydła. Historia jest właściwie niezwykle kameralna, niemal teatralna, gdyby nie długie ujęcia okolicznych wzgórz, bezludnych krajobrazów, samotnej linii kolejowej, czy paru drewnianych chałup. Dwaj bracia: garniturowy, lekko rumiany George (Jesse Plemons) i prawdziwy kowboj Phil (Benedict Cumberbatch), który szczyci się tym, że nie zna wanny i śmierdzi koniem. Dbają o siebie, choć trudno zrozumieć na jakiej zasadzie. George zaleca się do wdowy Rose (Kirsten Dunst), która prowadzi hotel z pomocą syna Petera (Kodi Smit-McPhee), który uchodzi za zniewieściałego. Chłopak układa kwiaty z papieru, uczy się anatomii, nosi ściereczkę, by się nie ubrudzić i białe buty. Nie dosiada konia, nawet jeansy nosi nie tak jak trzeba (po miejsku). Wydaje się, że teatr zdarzeń mamy naturalnie ułożony. Phil będzie gnębił chłopaka, jako swoją antytezę, a zarazem odgryzając się na bracie, który wybrał los żonkosia. Phil stoi na czele całej ekipy poganiaczy bydła i ma wśród nich niekłamany autorytet. Sam za wzór ma świetnego, nieżyjącego już jeźdźca Branco Henry’ego, którego element garderoby nosi przy sobie jak prawdziwy fetysz. Ale w pewnym momencie coś się w tej historii zmienia. Phil obserwuje, jak Rose upaja się alkoholem. Postanawia wziąć Petera pod swoje skrzydła. Uczy go jazdy konnej, pokazuje jak zaplatać linę. Peter wbrew pozorom nie jest w istocie tym na kogo wygląda. Nie buja w obłokach. To on znalazł wiszącego ojca i go odciął. Jest też świadom problemów alkoholowych matki. Układa sobie w głowie jakiś plan. W pewnym momencie jego relacje z Philem stają się naprawdę bliskie. Dla twardego kowboja zaskoczeniem jest, że chłopak potrafi dostrzec w cieniu góry to, co dostrzegał jego mistrz – Branco Henry. Coś między nimi narasta. Jednocześnie Rose rozpaczliwie chce zerwać tę relację, gubiąc się w swoim życiu i odchodząc od zmysłów. W tym filmie ważne są szczegóły. Ta historia nie jest oczywista. Tak jak spokojna i niewzruszona jest natura i spokojny świat Montany. W tle wybrzmiewa niepasująca do krajobrazów muzyka Jonny Greenwooda (Radiohead) tworząca cokolwiek zaskakujący kontekst smyczkowych partii dla statycznych, spokojnych krajobrazów. Patrzyłem na ten film i dziwnie dobrze mi było się tak w niego zagłębiać. Słuchać padających słów, choć przecież nie jakichś szczególnych. Zaskakujący finał stanowi dodatkowy stempel jakości tego szczególnego dzieła, w którym ludzkie dusze, choć zdawałoby się prosto zdeterminowane, pozostają absolutnie niezgłębione.  

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×