Adele jest Sinatrą w spódnicy. Ja wiem, że odbieram jej w ten sposób cały kobiecy przekaz, te wszystkie osobiste dramy, które są tak ważne w twórczości kierowanej do szerokiego grona słuchaczy, by być autentycznym i poruszać. Jestem w tej ocenie powierzchowny, ale porównanie z wielkim Frankiem to komplement i drogowskaz. Bo włączenie płyty Adele przenosi słuchacza od razu w świat ponadczasowej elegancji, dobrego smaku i stylu. Robi się jakoś ciepło, spokojnie i człowiek a poczucie, że pomimo tego całego zamieszania wokół, są rzeczy nieprzemijalne, zwyczajnie wartościowe i dobre. „Strangers by Nature” od razu daje takie poczucie klasy i smaku, jakie człowiek odczuwa tylko w wyjątkowych miejscach i chwilach. Bo ta piosenka pięćdziesiąt lat temu tak by zabrzmiała i za pięćdziesiąt lat też tak zabrzmi. Świetne otwarcie. Nawet lepsze, niż zwiastujący singiel „Easy On Me”, który jest tak oczywisty, że aż trudno coś o nim napisać. W „My Little Love” poruszają partie wyznań, czyniące tę piosenkę jedną z najbardziej osobistych na płycie. Ale Adele zdaje sobie sprawę, że dobra płyta musi ewoluować, czarować różnymi blaskami. Dla słuchacza takiego jak ja, który jednak nie samym „pięknem” żyje są tu dwie kompozycje powodujące, że człowiek chce się zakręcić, a może nawet zapląsać. To następujące po sobie „Oh My God” i „Can I Get It” z dynamiczną partią gitary akustycznej i chwytliwym pogwizdywaniem. Zwłaszcza drugi z nich to prawdziwie imprezowy kawałek, z mocnym bitem nawet. Powrót do „pianinowych” songów przynosi „I Drink Wine” – może zbyt oczywiste w konstrukcji i klimacie, ale co tam. W odległe czasy zabiera nas znów „All Night Parking”, które z XXI wiekiem łączy tylko brzmienie bitu. Cała reszta to taki właśnie Sinatra, z damskimi chórkami, jazzowym pianinem Errolla Garner’a i lekko zmatowiałem przez dym wokalem. Na gitarze akustycznej zbudowana jest ballada „Woman Like Me”. Zresztą takie spokojne ballady dominują już w końcówce płyty. Głównie z pianinem w tle i właściwie tyle jeśli chodzi o aranż. Głos Adele wybrzmiewa w nich z całą swoją naturalną mocą. Dopiero finał jest bardziej rozbudowany, orkiestrowy, z wszystkim efektami na zamknięcie, by nie było wątpliwości, że cały zespół włożył w tę płytę swoje serce. To niezwykłe, że nowa płyta Adele podbija podsumowania najlepszych płyt zarówno Rolling Stone, portalu Allmusic, jak i alternatywnego Pitchfork. Nawet Billie Eilish nie udała się ta sztuka. Zresztą nikomu innemu z mainstreamu. Może po prostu wszyscy na równi tęsknimy za czymś eleganckim, klasycznym i prawdziwym?