„Into The Blue” – The Joy Formidable

Hassle Records/Secretly Canadian, 3 grudnia 2021

„Into The Blue” – The Joy Formidable

Walijskie trio The Joy Formidable poznałem dzięki koledze, który podarował mi ich pierwszą płytę. Powiedział, że powinno mi się to podobać, bo to takie alternatywne granie. Faktycznie są w tej muzyce elementy shoegaze’u, przesterowanych gitar i dream-popowych melodii. Główny wokal prowadzi niejaka Ritzy Bryan, grająca też na gitarze. Skład uzupełniają – basista Rhydian Dafydd i perkusista Matt Thomas. Wydany właśnie album „Into The Blue” to już ich piąta płyta. Zaczyna się od trzech singlowych kawałków. Tytułowy z nabijanym miarowo rytmem od razu pokazuje styl grupy. Zwiewny wokal Ritzy, z przestrzennymi, lekko hałaśliwymi gitarami w tle tworzą przepis na całkiem chwytliwe, a jednak niekomercyjne granie. Bardziej zwarte i zgrzytliwe jest „Chimes”, ale i tu gitary wspinają się na lekko rozmarzone akordy. „Sevier” ma w sobie coś ze Smashing Pumpkins. Cięższa sekcja, bardziej zfuzzowane gitary za to wokal jakby z dziecięco-niewinną barwą. Podobnym śladem podąża „Interval” i „Farrago”, choć wokal Ritzy staje się tu dojrzalszy. Zmysłowym szeptem niczym Robert Smith w „Lullaby” zaczyna się „Gotta Feed My Dog”. Z kolei pomysły gitarowe w tym kawałku przywołują miejscami Siouxsie and The Banshees. Zaskakującym przerywnikiem jest zaśpiewane przez basistę do akustycznej gitary „Somewhere New”. Kolejny singiel – „Back to Nothing” jest najbardziej rozmarzony ze wszystkich promocyjnych kawałków na tej płycie. Także gitary wznoszą się tu w rejony bardziej kroplistych dźwięków (swoją drogą woda dominuje w dwóch z czterech teledyskach do tej płyty). Album zamyka wynurzający się z oazy spokoju kawałek „Left Too Soon”. To dobry pomysł, by ukoić trochę zmysły. Ta najdłuższa na płycie kompozycja narasta jednak i pozwała zespołowi wyrzucić z siebie resztki energii. The Joy Formidable nie jest zespołem, który może uchodzić za szczególnie oryginalny, czy charyzmatyczny. Dla mnie to taki walijski Metric, który po prostu może się podobać i nie schodzi z pewnego przyzwoitego poziomu, dobrze łącząc sprawdzone pomysły i efekty. Każda ich płyta zwraca na siebie uwagę – choć fakt, że wciąż dość wąskiego grona odbiorców. Poprzednia pozycja sprzed trzech lat była może ciut lepsza, ale i ta się dobrze broni w swojej post-shoegaze’owej konwencji.