Ile to już było filmów katastroficznych – nawet tych na wesoło? „Nie patrz w górę” nie jest szczególnie wyjątkowy (nawet pod względem naprawdę gwiazdorskiej obsady, bo Amerykanie nie żałują środków i gaży), ale zawiera kilka absolutnie smutnych i prawdziwych refleksji nad naszymi czasami. W tym filmie straszniejszy od niszczycielskiej komety zmierzającej nieuchronnie ku naszej planecie, jest świat polityki, telewizji i ludzkiej mentalności. Najlepszy jest tu w zasadzie sam początek, kiedy para naukowców (Kate Dibiasky – Jennifer Lawrence i Randall Mindy – Leonardo DiCaprio) z ośrodka astronomicznego w Michigan, zostaje zabrana do Białego Domu na spotkanie z Panią Prezydent (w tej roli Meryl Streep). Pani Prezydent najpierw każe na siebie czekać, bo musi rozstrzygnąć aferę z kandydatem na sędziego Sądu Najwyższego, w tym czasie jakiś generał z NATO sprzedaje im darmową wodę i krakersy za bandycką cenę, a w końcu, gdy roztrzęsieni naukowcy relacjonują swoje odkrycie, spotykają się z żartami doradcy i prośbą o wyciszenie i dystans ze strony Pani Prezydent zajętej wyborami. Jeszcze gorzej wypada próba nagłośnienia tematu przez media. Dibiasky i Mindy trafiają do najpopularniejszego programu telewizyjnego (w jedną z prowadzących wciela się Cate Blanchett). Nie dość, że muszą czekać aż najpierw widzowie posłuchają o rozstaniu dwóch gwiazd pop, to jeszcze ich rewelacje zostają obrócone w żart. Gdy doktor Dibiasky wybucha krzycząc wprost do kamery co czeka ludzkość, zostaje momentalnie internetową wariatką. Media wycofują się z tematu. Ten czarny humor jest naprawdę mocny i trafiony. Ciąg dalszy filmu jest dość sztampowy. Doktor Mindy próbuje „paktu z diabłem”, jego partnerka wycofuje się z życia publicznego. Jakiś biznesmen w stylu Elona Muska wymyśla, jak przerobić kometę na miliardowe zyski. Politycy się kłócą. Biały Dom zostaje kupiony przez wspomnianego naukowca (a zarazem „diamentowego” sponsora kampanii prezydenckiej). Nikogo nie obchodzi koniec świata. Liczą się pieniądze, polityka, show i polubienia w mediach społecznościowych. „Nie patrz w górę” próbuje nami poruszyć, w pewnym momencie też wzruszyć, ale tak naprawdę mógłby się skończyć po pół godzinie jako świetny krótki metraż (cóż, że stracilibyśmy wtedy rolę popularnego Timothee Chalamet’a). Diagnoza została wydana wcześnie, pacjent jej nie zaakceptował, kombinował po swojemu i zmarł. Te dalsze punkty są więcej niż oczywiste, ale może takiej łopatologii właśnie potrzebujemy? Swoją drogą łopaty też mają tu swój epizod.