Poznański duet Wczasy spodobał się pewnej grupie osób, co znalazło przełożenie na niektóre zestawienia najciekawszych krajowych płyt minionego roku. Mnie zainteresował teoretyczny opis twórczych zainteresowań zespołu i nabyłem sobie ich album. Niestety, to co usłyszałem raczej mnie rozczarowało. Przede wszystkim nie mogę polubić strony wokalnej. Dla mnie to jakaś amatorszczyzna. W ogóle produkcja jest płaska, jakbym miał tego słuchać z komputera i nie musiał żałować, że mi jakieś pasma obcina. Teksty są niby osobiste i zanurzone w codzienności, ale też w żaden sposób nie intrygujące. Ale od początku. Po pierwsze spodziewałem się połączenia dyskoteki i nowej fali co nie jest nowe, ani odkrywcze, ale zawsze daje szansę na chwytliwe rytmy i melodie. Niestety efekt jest na poziomie fajności Kapitana Nemo, który był krajowym reprezentantem „mrocznej elektroniki”. Klawisze jak z Papa Dance, a sekcja rytmiczna całkiem pozbawiona wyrazu. Maniera wokalna jest tu tak silna, że trzeba naprawdę lubić zespół, by mu to wybaczyć. Z jednej strony bardzo ograniczona skala, z drugiej bardziej operowanie „wołaniem”, niż śpiewem. Zresztą wystarczy posłuchać jak w „Inny świat” odzywa się wokal Iwony Skwarek i nagle wszystko zyskuje jedną klasę na jakości. Kompozycje czasem wpadają w ucho – jak choćby w przypadku singlowego „otwieracza” („Tyle słów”). Ale skoro ma się zastrzeżenia do śpiewu, to trudno to sobie potem w głowie nucić. Teksty sprowadzają się do schematu – chciałbym ale niestety nie mogę. Wiele tu powtarzanych fraz (bez siły wyrazu Republiki) i banalnych oczywistości. Może to jakieś nawiązania stylistyczne do pewnej naiwności lat 80. ale nawet jeśli, to bez kontekstu tamtej epoki, efekt wypada blado. Płyta „To wszystko kiedyś minie” jest dla mnie drugim tego typu rozczarowaniem po płycie Enchanted Hunters (występujących tu zresztą gościnnie w jednym z nagrań). Co więcej, w przypadku Wczasów nie widzę szans na zmianę tej sytuacji w przyszłości.