„Polska Floryda” – Szczyl

SONY Music, 15 października 2021

„Polska Floryda” – Szczyl

Co ja tam wiem o polskim hip hopie? W ogóle mało wiem o hip hopie, ale trochę się interesuję. Jak przeczytałem w paru miejscach, że debiut niejakiego Szczyla jest świetny, a syn powiedział, że to taki oldschool i może mi się podobać, to wziąłem i kupiłem. Zewnętrzna okładka jest okropna. Że niby taka „florydowa” (wkładka już lepsza). Ale zacząłem słuchać i stwierdziłem dość szybko, że muzycznie i wokalnie jest całkiem ok. Głos Szczyla wypada dojrzale jak na jego 21 lat – co stanowi plus i minus jednocześnie. Plus, bo nie jest mi głupio tego słuchać, a minus, bo jednak młodzieńczej bezczelności więcej się wybacza. Podkłady są tu ciekawe i naprawdę dobrze brzmią. To faktycznie styl w żaden sposób nie modny, ani tym bardziej awangardowy. Czasem wręcz podejrzanie zramolały, jak w przypadku brzmienia gitar w „Zawsze za mało”. Trochę słabe jest to, że słowa nie bardzo zostają w głowie i nawet po kilku spotkaniach nie wiedziałem, o czym Szczyl nawija i co chce przekazać. Bo o ile z pewnością nie jest to typowa „trapowa” wyliczanka o tym jak fajnie jest imprezować i spędzać czas z ziomkami, tak trudno tu również o mocne przekazy jak u Fisz Emade Tworzywo, czy o błyskotliwe frazy jak na płycie Zdechłego Osy. Jest trochę słów, jakich ja nie używam i nie wiem czy są tu potrzebne.

„Polska Floryda” zaczyna się dobrze. Dwa single i wcale nie gorszy numer trzeci. W narracji dostajemy wykład o tym, że kasa jest mniej ważna, niż to co między nami (Hipokryta), a kto myśli inaczej i leci na fury i garnitury popełnia błąd (Wielkie Miasta). Styl trzeciego kawałka (Bang) jest szpanerski, ale z jakimś jednak urokiem. „Dinozaury” to pierwsze nawiązanie do stylu Afrokolektywu. W tle przyjemny żeński chórek, a w tekście młodzieńcza śmiałość i radość z życia. „Gdybym” to pierwszy moment, który jakoś mniej mi się podoba. Może przez wzgląd na minorowy nastrój. Singlowy „Byłaś ze mną wczoraj” to kolejny ukłon w stronę Afrokolektywu. Sama nawijka jest Szczylowa, ale refren już bardzo w stylu „Mężczyźni są odrażająco brudni i źli”. Jednym z bardziej zapadających w pamięć numerów jest „Anastazja” – trochę dziwne, że nie trafił on na singla. Mamy tu m.in. zaciągnięcia jak u Grzegorza Ciechowskiego i tekstowy ukłon w stronę przeboju Franka Kimono. „Fenomenalny” (z udziałem Pezeta) znów zaciąga dług u Afrokolektywu. Dość zaskakującym wyskokiem jest kawałek „Cień” zrobiony z Piotrem Roguckim, który chyba mile wspomina współpracę z Kubą Karasiem. To taki wyskok na planetę post-punk/nowa fala (ktoś to nawet z Siekierą skojarzył). Nie wiem, czy potrzebny, choć mnie się oczywiście podoba. Końcówka płyty wypada gorzej, choć ma przyjemne fragmenty jak zwrotki w „Zawsze za mało” i kobiece partie w „Krzyku”. Paradoksalnie taki klasyczny hip hop wyróżnia się na naszym rynku. Dobre podkłady, przyzwoite nawijki i szczery przekaz wystarczą, by docenić taki debiut. Nie będę do niego wracał z jakąś szczególną pasją, czy częstotliwością, ale wstydu nie ma.

        

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×