Kariera Woody Allena runęła pod presją oskarżeń o niemoralne obyczaje. Co by nie myśleć o całej sprawie, namacalnym efektem zmian jest totalny brak głośnych nazwisk w jego ostatnim filmie. Owszem kojarzymy dobrze twarz głównego bohatera – alter-ego samego Allena – ale trzeba być ekspertem, by znać jego nazwisko (choć grał już u Allena w „Manhattanie” i „Dni Radia”). Zna się Christopha Walza. Reszta aktorów to jednak (bez obrazy) druga, czy trzecia liga. Ale, czy szkodzi to samemu filmowi? W zasadzie nie. „Hiszpański romans”, czyli małżeński kryzys z festiwalem w San Sebastian jako tło, to pogodne, sympatyczne, przewidywalne i jednak zabawne dzieło. Zbliżający się do 90-tki Allen cudownie się powtarza, ale też bawi się swoją robotą. Mort jest przereklamowanym intelektualistą, o wyjątkowo małej atrakcyjności fizycznej na tle znacznie młodszej i wciąż „gorącej” żony – agentki filmowej (Sue). Wyjazd do San Sebastian to dla Morta czas wakacji i rozliczeń z własnym życiem. Kiedyś wykładał w Paryżu o klasycznym europejskim kinie, dziś filmy wydają mu się pretensjonalne. Chciałby napisać książkę, ale wygórowane ambicje hamują jego proces twórczy. Dla Sue to okazja do licznych kontaktów z młodym, chwalonym reżyserem Philippem, co nieuchronnie prowadzi do romansu. Mort odczuwając chwilowe problemy zdrowotne trafia do lekarza, którym okazuje się niezwykle atrakcyjna pani doktor – Jo (nieszczęśliwa, zdradzana mężatka, która także przeżywa kryzys egzystencjalny). W tle mamy piękne San Sebastian, sfilmowane przez niezawodnego Vittorio Storaro – kolejna reklama miasta w karierze Allena. Ozdobą filmu są reminiscencje z klasyków filmowych – czarno białe ujęcia, często w formie snu nawiązujące m.in. do kina Bergmana (Persona, Siódma pieczęć), Felliniego (Osiem i pół), Bunuela (Anioł Zagłady), Godarda (Do utraty tchu). Do tego jak zwykle dochodzą słowne żarty, docinki i drobne uszczypliwości – wszystko w starym Allenowskim stylu, autoironiczne i bez intelektualnego zadęcia. Człowiek tęskni za takim kinem. Te charakterystyczne ścieżki dźwiękowe, nieporadności życiowe głównego bohatera, górnolotne stwierdzenia padające jednak z dużym dystansem. Kończy się kolejna ważna epoka w kinie. Te cytaty z klasyków nie są tu przypadkowe. Allen jest elegancki i staroświecki. Niestety. Takie są prawa wieku. Ale jakże miło się go ogląda.