Są kryminały oparte na sensacyjnej akcji i są takie, w których większą rolę odgrywa psychologia postaci. Są również takie, które łączą jedno z drugim, ale rzadko, bo to naprawdę trudna sztuka. „Małe rzeczy” mieszczą się raczej w kategorii kryminału psychologicznego. Mamy seryjne morderstwa kobiet – różny czas, różne miejsca, ale są też pewne cechy wspólne. Na te zbieżności udaje się wpaść dzięki dość przypadkowemu zetknięciu byłego i obecnego śledczego z policji w Los Angeles. Jim (Rami Malek) to młody, elegancki i dość pewny siebie policjant. Joe (Denzel Washington) to zdegradowany do zwykłego prowincjonalnego funkcjonariusza niezwykle bystry i doświadczony policjant. Nowe dość starannie przygotowane i zainscenizowane morderstwo, którego ofiarą jest młoda kobieta, łączy obydwu policjantów. Joe ma ciekawe spostrzeżenia, a Jim gotowy jest skorzystać z jego rad. W tym filmie ciekawe jest nie tyle samo śledztwo (choć to oczywiście jest prowadzone), co powstające relacje. Najpierw pomiędzy dwoma policjantami, a potem w trójkącie, do którego wciągnięty zostaje podejrzany – niejaki Albert (Jared Leto). To prawdziwa psychologiczna gra w to „kto pierwszy pęknie”, a „kto da radę”. Są śledztwa, które na zawsze mogą zmienić śledczego. To do takich należy. Albert jest trudnym przeciwnikiem. Świadomie wciąga policjantów w swój plan. Jest przygotowany i pewny siebie. Rozdrażnia i prowokuje. Jim z jednej strony jest zafascynowany doświadczeniem i metodami starszego policjanta, a z drugiej dostaje sygnały od dawnych współpracowników Joe’go, by trzymać się od niego z daleka. Dostajemy zatem kilka zagadek – kto i dlaczego morduje, czy Albert jest mordercą, jaką mroczną przeszłość kryje w sobie Joe, czy Jim – jako ten młody i obiecujący – poradzi sobie z trudnym zadaniem? Te pytanie pozwalają trzymać widza może nie w napięciu, co raczej w ciekawości. Akcja rozgrywa się na początku lat 90 co dodaje filmowi określonego uroku i uwarunkowań (nie ma komórek i wszechwiedzącego internetu). Malek w roli Jima ustępuje w obsesyjności Jaredowi Leto w roli Alberta. Denzel Washington nie ma w sobie opanowania z czasów „Siedem”, ani oficerskiej klasy z paru innych filmów. Przybyło mu lat, widać brzuszek i zmęczenie w miejscu dawnego błysku w oku. Ale role całej trójki bardziej niosą ten film, niż sama kryminalna zagadka. To jest dość solidne kino, choć nie bardzo ma jednak czym zapaść na dłużej w pamięci.