„Titanic Sea Moon” – Titanic Sea Moon

Fonoradar Records, 27 stycznia 2022

„Titanic Sea Moon” – Titanic Sea Moon

Druga płyta tria TSM złożonego z dawnych muzyków Ewy Braun przynosi dość istotne zmiany w stosunku do debiutu sprzed dwóch lat. Przede wszystkim materiał został zarejestrowany z wyraźnym wkładem dwojga muzyków: na akordeonie zagrała Małgorzata Florczak a na saksofonie tenorowym Paweł Nałyśnik. Nie w każdym kawałku ich słychać, ale czasem naprawdę tworzą nastrój. Kolejne sprawa to rola wokali. O ile na „Exit No. 2020” były to wykonania śladowe i wyłącznie za sprawą Piotra Sulika, tu zdecydowana większość materiału jest śpiewana, czy raczej deklamowana. Oprócz Sulika, swoje teksty artykułuje też dwukrotnie Dariusz Dudziński, dość mocno zbliżając klimat tych nagrań („Maść na szczury”, „Zapach śniegu”) do stylu zespołu Świetliki. Przy czym maniera wokalna poety Świetlickiego ma swój urok, a u Dudzińskiego jest przede wszystkim manierą. Otwierający płytę „Drobny piach” obdarzył tekstem Grzegorz Kazimierczak (Variete), co samo w sobie wiele znaczy wobec ubogich zasadniczo tekstów tria. Wreszcie trzeba odnotować, że nowa płyta jest prawie dwa razy dłuższa od „jedynki”. O ile zatem „Exit No. 2020” było udaną odsłoną polskiego post-rocka lokując trio gdzieś w pół drogi pomiędzy Tortoise i Ui, o tyle nowy materiał to raczej spokojny trans z elementami noise’u. Nawet taki „Fucked By The Sun”, z ludzkim głosem, ale bez tekstu przedstawia się jako kompozycja raczej szamańska, niż post-rockowa. Singlowy, hipnotyczny „Przeciwko śmierci” kojarzy mi się z klasycznymi nagraniami grupy Gong, choć pod koniec tej ciągnącej się odważnie kompozycji wkracza zdecydowanie noise’owy duch. Swoją drogą – kto promuje album nagraniem na ponad 11 minut?! Ale ten album generalnie obfituje w długie, niespieszne kompozycje. Od czwartego kawałka czas przestaje się wyraźnie dla muzyków liczyć.  Dopiero pierwszy singiel „Om (nie się martw)” przywraca radiowy format (choć pod względem tekstowym nie przypadkowo mamy w tytule mantrowe Om). Zamykający płytę „Mały podróżnik” z odgłosami mew to znów powolny bezczas. Ta muzyka się gra, ciągnie, pochłania. Szkoda, że tych wokali jest na tej płycie więcej, a nie mniej. Mnie by lepiej się słuchało samego grania i nie do końca wypowiedzianych treści.       

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×