Spoon to zespół jakby skrojony specjalnie pod mój gust. Z jednej strony nawiązuje do alternatywnego, gitarowego rocka, ale z drugiej cechuje go piosenkowa prostota wczesnych Beatlesów. Z kolei nazwa jest hołdem dla grupy Can, której przez wiele lat byłem zapalonym fanem. Słucham formacji dowodzonej przez Britta Daniela od płyty „Gimme Fiction” z 2005 roku, ale sięgnąłem też do wcześniejszych nagrań, dzięki niedawnym reedycjom. Od wydania ostatniego regularnego albumu „Hot Thoughts” upłynęło prawie 5 lat. To dużo jak na normy Amerykanów z Teksasu. Przez ten czas, zmienił się znów skład grupy, a i pomysł na brzmienie nieco przesunął się ku prostym formom wyrazu. Właściwie materiał mógł zostać wydany wiosną 2020 roku, ale wszystko odmieniła pandemia. Grupa wróciła do rodzimego Austin i tam w studiu swojego perkusisty (jedynego obok lidera stałego członka od samego początku zespołu) dokonała ostatecznych nagrań, dopisując przy okazji trochę nowych pomysłów – jak choćby utwór tytułowy. W październiku ub. roku ukazał się pierwszy singiel zapowiadający album – „The Hardest Cut” opowiadający historię mordercy, który szykuje się do zadania śmierci swojej ostatniej ofierze. To kawałek w stylu Beatlesów z czasów „Rubber Soul” i „Revolver” wzmocnionych riffami godnymi najostrzejszych numerów The Kinks. W grudniu ukazał się singiel „Wild” napisany ze współpracownikiem Lany Del Rey – Jackiem Antonoffem. To chyba numer o najbardziej przebojowym charakterze na całej płycie, najbliższy brzmieniu z poprzedniego wydawnictwa. Wreszcie w styczniu grupa wypuściła kawałek „My Babe”, osadzony mocno w brytyjskiej tradycji artystów pokroju Miles Kane, Graham Coxon, czy wczesny Elvis Costello. Co ciekawe – pomimo długiego czasu na komponowanie Spoon na swoim niedługim wszak wydawnictwie umieścił kawałek grupy Smog ( singlowy „Held” z płyty „Knock, Knock” 1999). Trudno jednak uwierzyć, że to nie ich własna kompozycja. Chwytliwe „Feels Alright” współprodukował wyjątkowo Justin Raisen i słychać tu inne podejście do materiału, niż w przypadku Marka Rankina odpowiedzialnego za niemal całość nowego materiału. Motoryczne, gitarowe jest „On The Radio”. Ten rockowy impet wygasa w końcówce albumu. Pierwsze spokojniejsze nuty przynosi dopiero ósmy kawałek „Astral Jacket”. Słyszymy tu bardziej akustyczne aranże, chórki i pogłosy. Po nim dostajemy piosenkę miłosną „Satellite” w tempie do tańczenia we dwoje. Zamykający kawałek tytułowy to piosenka o walce pomiędzy zniechęceniem i marazmem, a radością i dynamizmem życia. W warstwie muzycznej to jednak zdecydowanie bardziej refleksyjne granie. W produkcję tego numeru zaangażował się Dave Fridmann, z którym zespół nagrał dwie wcześniejsze płyty. Słychać tu wyjątkowo saksofon i melotron. Całość dobrze oddaje nastrój samotnych wieczornych spacerów, które zainspirowały Britta Daniela do napisania tej piosenki. Spoon jest wciąż Spoonem. Tu nie ma rewolucji, ale są niezmiennie dobre kawałki i dobrze brzmiące, selektywne granie.