„Supernova” – reż. Harry Macqueen

Wielka Brytania, 2020

„Supernova” – reż. Harry Macqueen

Nie udało mi się zobaczyć jesienią tego filmu w kinie, teraz dostępny jest na platformie HBO. Spodziewałem się emocjonalnego, kameralnego kina, zbudowanego na wytrawnej grze aktorskiej duetu Colin Firth –  Stanley Tucci. Co prawda nie lubię historii o chorobach, gdzie koniec wydaje się nieunikniony, ale temat demencji jest szczególny. Kino już kilkakrotnie go pokazało (ostatnio „Ojciec” z Anthony Hopkinsem) i za każdym razem były to przemawiające i poruszające. „Supernova” niestety rozczarowuje. Wygląda jak szkic filmu, w którym zarysowano pewne watki, ale celowo ich nie rozwinięto. Kinowy zwiastun poruszył mnie bardziej, niż 90 minut tego filmu. Dwóch homoseksualnych artystów, związanych ze sobą od dwudziestu lat, stara się stawić czoła okropnej diagnozie. Tusker ma pierwsze oznaki choroby, ale trzyma się jeszcze dawnego „ja”. Jest charakterny, dowcipny, z pasją. Sam z trudem robi „dobrą minę”. Ich podróż zamiast piękna i wzruszeń przynosi nieistotne dyskusje i pasmo napięć. Zaaranżowane spotkanie z przyjaciółmi nie ma mocy. Niby są żarty i próby normalności, niby nie ma łez, ale kluczowa scena w której Sam w zastępstwie Tuskera odczytuje jego list jest dość oczywista. Kluczowy jest moment, w którym wiedziony impulsem Sam odkrywa, że stan Tuskera jest poważniejszy, niż sądził a jego ukochany przyjaciel ma przygotowany plan, o którym nic mu nie powiedział. Tyle, że konfrontacja jaka później następuje praktycznie kończy tę historię. Nie przeżyłem tego dramatu, nie zdążyłem się wzruszyć, a tym bardziej nie uroniłem ani jednej łzy. Pomimo gestów, słów i spojrzeń, pozostałem widzem wyczekującym wybuchu Supernowej  i się go nie doczekałem. Może chodzi o efekt, że choroba przyszła znienacka i nie dało się jej przetrawić. Że czasem jest to szybki cios wymierzony w nasze spokojne, szczęśliwe życie. Pewnie tak. A jednak czuję niedosyt. Nie poczułem smutku, ani nie przeżyłem ważnej lekcji. Zrozumiałem to, co już wcześniej wiedziałem i nic więcej. To za mało, na tak ważny i wyjątkowy temat.