„Earthling” – Eddie Vedder

Republic Records, 11 lutego 2022

„Earthling” – Eddie Vedder

Z solowymi płytami wokalistów znanych zespołów zawsze jest pewien problem. Fani oczekują, że za głosem jaki znają popłyną dźwięki jakie lubią, tymczasem z zasady powodem nagrania takiej płyty jest właśnie odejście od macierzystego gatunku. Artysta ma ochotę na skok w bok, eksplorowanie osobistych fascynacji i inspiracji. Czasem też podpowiadacze z wytwórni chcą namówić frontmana do zrobienia czegoś bardziej przebojowego, niż robi to z zespołem. Eddie Vedder dotychczas szedł tą pierwszą ścieżką, teraz połączył własny gust z kompozycjami jakie tworzą chyba najbardziej przebojową płytę na jakiej Vedder dotąd śpiewał. Że będzie to wreszcie rockowa pozycja świadczy skład towarzyszący wokaliście, który tworzą dwaj muzycy Red Hot Chili Peppers (choć Klinghoffer już wypadł ze składu na rzecz Frusciante) i utalentowany multiinstrumentalista i producent Andrew Watt, który współpracował zarówno z artystami ciężkiego rocka jak i gwiazdami pokroju Justin Bieber i Selena Gomez. Pozycja wokalisty Pearl Jam pozwoliła też na zaproszenie wyjątkowych gości, jak choćby Elton John, Ringo Starr, czy Stevie Wonder. „Earthling” jest z pewnością pytą niezwykle ważną dla samego Veddera. Zaśpiewała na nim jego córka (choć łatwiej o tym przeczytać, niż to usłyszeć) i pojawił się głos ojca, którego nigdy nie poznał, a z którym rozprawił się w słynnym „Alive”. I zapewne jest to jego ulubiona płyta w karierze. Pozwolił sobie na niej sięgnąć zarówno po styl Toma Petty (w „Long Way”), Petera Gabriela („Invincible” – prawie jak słynne „Red Rain”), The Beatles („Mrs. Mills”, które pasowałoby do Sierżanta Pieprza), a nawet Talking Heads (fragmenty „Brother The Cloud”). Elton John odcisnął silne piętno na „Picture”, za to galopada z harmonijką Steve Wondera w „Try” może nieco zdumiewać. Poza tym są jednak kawałki z klasycznie rockową pasją, jakie byłyby ozdobą każdej płyty Pearl Jam (dynamiczne „Power of Right”, „Good And Evil” i „Rose of Jerycho”). Przyjemnie jednak, że są rozdzielane spokojniejszymi momentami, bo ballady Vedderowi wychodzą przecież całkiem dobrze. Mnie najbardziej podoba się otwarcie płyty, jej środek i zakończenie. Na pewno nie leży mi takie „Long Way”, a „Try” i „Picture” traktuję bardziej jak ciekawostki. Do Pearl Jam mam sentyment, choć większość jego płyt jest mi obojętna. Na „Earthling” Vedder daje z siebie wszystko co najlepsze i choć nie zawsze mi z tym po drodze, to muszę przyznać, że dałem się kupić jego pasji, żarliwości i szczerości.