Debiutancka płyta The Velvet Underground, nagrana z Nico i wydana w marcu 1967 roku, jest jedną z najważniejszych płyt XX wieku. Okładka zaprojektowana przez Andy Warhola zapoczątkowała romans tego artysty ze światem muzyki rockowej. Po piosenki z debiutu „Velvetów” sięgali już liczni artyści (w tym także polscy), ale teraz otrzymujemy swoistą kopię słynnego dzieła, z zachowanym układem piosenek, dopieszczonym brzmieniem z epoki (Hal Willner – wieloletni przyjaciel i współpracownik Lou Reed’a niestety nie dożył wydania krążka), okładką nawiązującą do słynnej bananowej obwoluty i udziałem artystów z najwyższej artystycznej półki. Michael Stipe, za którego głosem wielu mogło się stęsknić, rozpoczyna całość ciekawą interpretacją „Sunday Morning”. Udało mu się zmienić fragmenty melodii, z jednoczesnym zachowaniem ducha utworu. Głos wokalisty The National prowadzi jeden z mocniejszych, klasycznie gitarowych hitów „I’m Waiting for the Man”. „Femme Fatale” w interpretacji Sharon Van Etten przywodzi momentami na myśl „Imagine” Lennona. Jeden z najbardziej przejmujących numerów – „Venus In Furs” – nic nie stracił na swojej niepokojącej i dwuznacznej aurze dzięki zabiegom Andrew Birda i Luciusa. Wokalnie żaden inny numer nie jest chyba tak bliski manierze wokalnej Lou Reed’a. Przyprawiającą o dreszcze motorykę utrzymał kawałek „Run, Run, Run”, nad którym popracował Kurt Vile. To był jeden z singli promujących wydawnictwo – w wersji radiowej krótszy, niż zamieszczony na płycie siedmiominutowy. Te gitarowe rozjazdy i sprzężenia w tle, godne są talentu Sonic Youth. Może trudno to sobie wyobrazić, ale „All Tomorrow’s Parties” w wykonaniu St. Vincent przypomina jazzowe opracowanie twórczości Laurie Anderson (swoją drogą wdowy po Lou Reed’zie). To najbardziej odległy od oryginału, ale wciąż zdecydowanie interesujący moment na tej płycie. Jeden z najsłynniejszych utworów z debiutanckiego dzieła Nowojorczyków – „Heroin” wykonał tu ich krajan – Thurston Moore z wokalnym wsparciem Bobbiego Gillespie (Primal Scream). To znów mocne trzymanie się oryginału. Podobnie jest z „There She Goes Again” w opracowaniu King Princess. Aż trudno uwierzyć, że to nie jest nagranie sprzed paru dekad. A przy okazji dostajemy kolejną okazję do wyrażenia uznania dla talentu kompozytorskiego Lou Reeda. Tytułowa piosenka wykonana przez Courtney Barnett to ballada w duchu lo-fi. Urocza jest ta niedbałość, z jaką zrealizowana jest tu partia gitary. Nieco kakofoniczny numer „The Black Angels’a Death Song” świetnie się sprawdza w wersji Fontaines D.C. Jazgotliwe tło równoważy zdecydowany głos Griana Chatten’a. Na finał słyszymy samego Iggy Popa, który bierze na siebie oczywiście partie wokalne. Towarzyszy mu instrumentalnie Matt Sweeney znany choćby z supergrupy Zwan. Ich „European Son” brzmi jak należy – dziko, motorycznie i odważnie. Wielką wartością tej składanki coverów jest fakt przyłożenia się artystów do odtworzenia melodii, sensu i przekazu oryginału. Słychać szacunek, hołd i fascynację kanonicznym dziełem. Tu łatwo było przegiąć, przesadzić, ale ani razu tak się nie dzieje. Ktoś może czuć niedosyt, że te interpretacje są takie zasadniczo wierne, ale moim zdaniem szalone wersje, szalonych dzieł to byłaby odrobina szaleństwa ponad potrzeby.