Czarno-biały debiut Tomasza Habowskiego jest portretem czarno-białych bohaterów, których zasady zostają wystawione na próbę. On – Robert (Tomasz Włosok) jest synem znanego aktora i szefa teatru (Andrzej Grabowski) i w przeciwieństwie do siostry – prawniczki, nie może wejść w prawdziwie dorosłe życie. Drażni go artystyczna hipokryzja ojca i jego komercyjne ruchy. Sam widzi sztukę inaczej. Ceni sobie niezależność i uczciwość artystyczną. Jest muzykiem, ma w domu mini studio nagrań. Jednak niczego nie nagrał, nie wydał, istnieje w środowisku tylko dzięki nazwisku ojca. Po imprezie z okazji urodzin ojca, słyszy na zapleczu restauracji śpiewającą kelnerkę. To Alicja (Justyna Święs – na co dzień wokalistka znana z The Dumplings) – dziewczyna z Piotrkowa Trybunalskiego, która układa sobie piosenki. Robert postanawia poznać ją bliżej i namówić na wspólne nagrania. Ale Alicja jest ostrożna, a swój talent woli zachować w ukryciu. Ta para wypełnia ekran swoimi gestami, uśmiechami, spojrzeniami oraz muzyką. Ona jest zwykłą dziewczyna, on jednak synem celebryty. Robert nie potrafi uciec od chęci pokazania ojcu, że można pójść inną drogą. Alicja chce jednak, by ta muzyka została wyłącznie między nimi. Cieszy się z coraz bliższej relacji z Robertem, ale to jej wystarcza. No i mamy potencjalny dramat. Świat ma ochotę wykorzystać talent, ale chce go sformatować. Robert chce coś udowodnić światu, a zwłaszcza ojcu i siostrze. Alicja chce po prostu spędzać czas z Robertem i być z nim blisko. Każdy czegoś chce i się tego trzyma. Ten film jest prosty i przekonujący. Ma atmosferę filmów z lat 60 – wystarczyłoby zmienić aranżacje piosenek. Widzowi szkoda jest bohaterów i jakoś w nim obydwoje zostają. Podobnie jak muzyka, do której chciałoby się wracać. Czułem, że to będzie dobry film i się nie zawiodłem.