Jaką odwilż pokazuje nam serial Xawerego Żuławskiego? Wydaje się, że jedyny element ścięty lodem to twarz głównej bohaterki – komisarz Katarzyny Zawiei (Katarzyna Wajda). Współczesny Szczecin u progu wiosny jest miejscem zbrodni dokonanej na młodej kobiecie w ciąży. To córka prokuratora (w jego roli Bogusław Linda). Dziewczyna miała trudne relacje z mężem, który dość mocno się zadłużył. W ostatnich chwilach życia dziewczyna próbowała się do niego bezskutecznie dodzwonić. Już na samym początku śledztwa komisarz Zawieja dochodzi do wniosku, że dziecko przeżyło i zostało uprowadzone. Jest w tym myśleniu osamotniona. Nikt wszak nie zażądał okupu – ani od męża (Sebastian Fabijański), a zwłaszcza od ojca – prokuratora. Komisarz Zawieja zmaga się w życiu osobistym ze śmiercią męża. Dochodzenie wskazuje na samobójstwo, ale nie jest to rozwiązanie, jakie ona, czy ktokolwiek z rodziny jest w stanie zaakceptować. Wojciech Zawieja też był policjantem. Owszem, przeżywał napięcia, związane z pracą, ale przecież był „twardy”. Twarda jest też komisarz Zawieja. Osamotniona w zdominowanej przez mężczyzn pracy, pogrążona w żałobie po mężu, zagubiona jako matka kilkuletniej dziewczynki, którą wciąż musi „podsyłać dziadkom” – w tym skonfliktowanej z nią matce. Śledztwo idzie opornie. Przesłuchania nic nie wnoszą. Wiosna nie przebija się przez spowity mgłą port, bure ściany kamienic, pozbawione liści drzewa. To ewidentna powtórka ze skandynawskich kryminałów, w których aura koresponduje ze stanem ducha bohaterów. Postać głównej bohaterki to także nawiązanie do głośnych seriali kryminalnych z ostatnich lat, w których detektywi mają poza dochodzeniem także kilka osobistych spraw do rozwiązania, co ciąży na ich zachowaniu i służbowych relacjach. Twarz komisarz Zawiei spowita jest surową stanowczością. Jednak prowadzone śledztwo pozwala jej przeżyć także przemianę w osobistych problemach i dramatach. Równolegle do tropienia sprawcy, rozgryza własne dylematy – żony i matki. Finał rozgrywa się zatem w dwóch wymiarach. Ten film ma kilka ciekawych elementów – szczecińskie tło, którego dotąd nie wykorzystywano (wydaje się, że można byłoby to zrobić lepiej), wyrazistą główną bohaterkę i jej podwójny „heroizm” – ten zawodowy i nie mniejszy osobisty. Dużo tu jednak oczywistych nawiązań – łącznie z postacią osadzonego w więzieniu Kreutza (Eryk Lubos) wzorowaną na Hannibalu Lecterze. Ciążyły mi te powtórki z ciężkich, choć artystycznych w oprawie klimatów. Jako widz potrzebowałem „odwilży”, a ta jest tu dość krucha i niepewna.