Czasy Edwarda Gierka to niewątpliwie temat na film. Może nawet na serial. Polska lat 70. to dla wielu Polaków kwintesencja socjalizmu. Mieszanka marzeń i degrengolady. Poczucia nadziei, zwrócenia ku wygodzie ale też blichtru i fasadowości. Czas wielkich centralnych inwestycji, wizyt gospodarczych, kupowania licencji z zachodu i obowiązkowego eksportu do ZSRR. Czasy Gierka rozpoczęły i zakończyły strajki, ale po drodze były lata wzrostu dobrobytu i propagandy sukcesu. Wiele z tych elementów powraca do nas w ostatnich latach pod różnymi postaciami. Niestety film – zgodnie z tytułem – skupia się na postaci I Sekretarza PZPR i tworzy jednostronnie bohaterski jego wizerunek. Towarzysz Gierek był zwykłym człowiekiem, który nigdy nie zapomniał o swoich robotniczych korzeniach. Był kochającym mężem. Szczerym patriotą, który chciał dla Polski jak najlepiej i wcale nie kochał Związku Radzieckiego. Szanował kościół. Podglądał Zachód. Stawiał na wielkie centralne inwestycje. Budował zakłady pracy i miejską infrastrukturę. Był dobrym szefem i przełożonym. Gdyby nie KGB, polski Generał i kilku aparatczyków – Polska stałaby się co najmniej drugą Jugosławią. Ten film staje się przez to niemal karykaturalny. Podział na dobrych i złych jest tak prosty, jak w komiksach, które wówczas do Polski zawitały razem z Coca Colą, jeansami i małym Fiatem. Dwaj „smutni panowie” nachodzili sekretarkę Gierka oczekując donoszenia na jej szefa. Sekretarka informowała o tym towarzysza Gierka, a ten jej dziękował i uspokajał, że nie ma nic do ukrycia. Źli są Amerykanie, którzy chcą wypchnąć do Polski felerne rozwiązania. Zły jest Związek Radziecki, który ogranicza Polskę w jej kontaktach z Zachodem. Źli są ekonomiści i eksperci, którzy chcą ograniczać społeczeństwo zaciskaniem pasa. Artyści są na pasku wrogich władzy ośrodków decyzyjnych. Dobry jest kościół. A robotnicy dają sobą czasami manipulować, choć sami z siebie są tą szlachetną częścią narodu. Gierek i jego rodzina to porządni ludzie, niszczeni przez nikczemne plotki. Znacie to, kojarzycie ten układ? Jeśli ktoś czuje sentyment za tamtą Polską, nich nie sądzi, że ją tu zobaczy. Kilka wnętrz z ładnie odtworzonym wyposażeniem to wszystko. To film gabinetowy, ewentualnie w samych bezpiecznych plenerach. Nie widzimy placów budowy, otwieranych fabryk, szkół i obiektów sportowych. Ten film to raczej political-fiction, ale z dozą groteski. Postacie są tak niepotrzebnie przerysowane, jak i bezpiecznie ukryte pod innymi imionami oraz nazwiskami. Trudno się dziwić widzom, że nie poszli na ten film do kina. Polacy tęsknią za PRL’em Stanisława Barei, a nie za posągowym pomnikiem Edwarda Gierka, o którym można było coś powiedzieć, ale na pewno nie tak. Pamiętam trochę tamte czasy, bo jestem o dekadę starszy od reżysera „Gierka”. Sam w sobie noszę pewną nostalgię za tamtą epoką, za ówczesnym „eksperymentem”, ale nie mam złudzeń, w które próbują mnie dziś ubrać twórcy tego filmu – baśni o dobrym Sekretarzu Partii.