Nie mogę się podniecać kolejnym indie-rockowym debiutem, co nie znaczy, że płyta dziewczyńskiego duetu Wet Leg mi się nie podoba. Ten debiut to zestaw dwunastu rytmicznych, wręcz tanecznych kawałków, zaśpiewanych nie nadmiernie wesoło. Taki dysonans działa. Rhian Teasdale (wokal i gitara) oraz Hester Chambers (gitara, chórki) prochu nie wymyślają, ale ich krótkie piosenki szybko wchodzą i porywają do swobodnych ruchów nie tylko na poziomie nóg. Zaczęło się od singla „Chaise Longue” latem ub. roku. To rzecz w stylu debiutu The Ting Things, choć można też szukać skojarzeń z The Breeders i bardziej tanecznymi kawałkami Warpaint. Na poziomie zmysłowości i melodyki duet aspiruje do spadku po grupie Elastica, choć brakuje jej odrobinę geniuszu. Te dwie gitary kreują czasem całkiem ładny hałas (choćby w takiej singlowej „Angelice”), ale zasadniczo produkcja dba o selektywność i wyrazisty rytm (grupę wspiera na basie Michael Champion, a na perkusji Henry Holmes). Zdarzają się też bardziej zmiękczone piosenki, jak choćby słodkawe „I Don’t Wanna Go Out”, ale wiadomo, że pewna odmiana dobrze robi takiej muzyce. Drugi chronologicznie singiel o powabnym tytule „Wet Dream” to znów niewyjęty przebój, przy którym nie chce się śnić, a raczej ruszać do działania. Pewną beztroską pobrzmiewa „Convincing”. Podobnie w „Loving You” słychać dziewczęce grupy z lat 60. Najnowszy singiel („Ur Mum”) to powrót do ciętych form i rytmów. Pod koniec płyty słuchacz przyzwyczaja się już do chwytliwości tego materiału, ale i tak łapie się szybko na miłości do zamykającego „Too Late Now”, w którym gitary pobrzmiewają urokiem shoegaze’u. Numer ten wyszedł na trzecim singlu, razem z „Oh No” i zgrabnie wieńczy dzieło. Jak wspomniałem duet Wet Leg jest kolejnym zespołem w takim stylu. Niosą go tylko wdzięczne piosenki, ale póki dziewczynom się takie piszą, to przyjemnie ich posłuchać. Podobnego zdania są Jack White, Dave Grohl, Lordie oraz twórcy młodzieżowego serialu „Plotkara”. Czego chcieć więcej u progu kariery?