Trzecia płyta irlandzkiej grupy, odwołującej się do tradycji zimno-falowego rocka, przynosi najbardziej gorzki i melancholijny materiał od początku kariery kwintetu. To coś dla fanów wczesnego The Cure, debiutu Opposition, czy refleksyjnego Interpolu. Lekko rozmyte, schowane gitary, mocny bas i gorzki wokal charakteryzują podejście do muzyki Fontaines D.C. Częściej odzywa się na tej płycie dwunastostrunowa gitara akustyczna, a perkusja nabija dość szybkie rytmy. Bo paradoksalnie to nie jest powolna i smutna muzyka, choć na pewno nie wolna od żalu, pretensji, a nawet gniewu. To na pewno lepsza pozycja, niż nierówne „A Heroe’s Death” i nie gorsza od debiutu – choć na pewno wyzbyta ówczesnego, post-punkowego klimatu. Pomimo dobrych singli (pierwszym był przebojowy „Jackie Down The Line”), jednym z mocniej zapadających w pamięć numerów jest tu „Bloomsday”. To kawałek nawiązujący do obchodów święta związanego z twórczością Joyce’a, a w szczególności powieścią „Ulysses” i jego bohatera Leopolda Blooma. Literackie odniesienia są też siłą rzeczy w utworze „Nabokov”, który zamyka „Skinty Fia”. To także jeden z wybijających się utworów na tej płycie – również od strony muzycznej, z ciekawymi zabiegami mikserskimi. Singlowy utwór tytułowy zaskakuje rzadkim dla zespołu użyciem elektroniki, za którą stoi producent płyty – Dan Carey. To interesujące wejście grupy w świat komputerowych zabaw i niezły pomysł na eksplorację w przyszłości. Ładna jest ballada „I Love You”, której pozazdrościłby pewnie sam Robert Smith. To numer, który dobrze pasowałby do „Disintegration” i nie przypadkiem został wydany na drugim singlu. Zawarta na „Skinty Fia” muzyka dobrze koresponduje z moim obecnym stanem ducha. Nie jest histeryczna, ani błaha. Ma mocny przekaz pomimo pewnego wycofania gitarowego. Na pewno ważną rolę odgrywa tu wokal Griana Chatten’a – z jednej strony młodzieńczo buńczuczny, ale też na swój sposób pełen pragnień. To bardzo przekonujący element twórczości Fontaines D.C., uwiarygadniający przekaz muzyczny i tekstowy. Irlandczycy nie są oczywiście jakimiś pionierami. Czerpią z brytyjskiej tradycji początku lat 80. kiedy sporo było w muzyce melancholii i rozczarowania. Ale tak jak historia zatacza koła, tak i dźwięki mogą powracać, by wybrzmieć na nowo.