„Call To Arms & Angels” – Archive

PIAS, 29 kwietnia 2022

„Call To Arms & Angels” – Archive

Lubię Archive – co poradzę? Widać mam w sobie ten pierwiastek wzniosłości i romantyzmu, który sprawia, że muzyka opakowana w nieco podniosłą aurę, ma do mnie dostęp. Chyba Pink Floyd w czasach „Wish You Were Here” i „Animals” stworzył wzorzec dla tego typu twórczości artystycznej. W Polsce takie ciągoty są żywe na gruncie przeróżnych gatunków – nawet wśród fanów metalu. W przypadku Archive mamy zatem standardowo płynne przechodzenie kolejnych nagrań, korzystanie z długich form, filmowe tła, ale też rożnych wokalistów. Płyta „Call To Arms & Angels” ukazuje się w kilku rozbudowanych formatach, z czego recenzowana przeze mnie edycja jest jedynie skromnym – dwupłytowym wydawnictwem. Pierwszą płytę otwiera delikatny i nastrojowy, poprowadzony przez kobiecy wokal Lisy Mottram, utwór „Surrounded by Ghosts”. Ale gdy cichnie wchodzi zaraz dynamiczny, niemal nowofalowy kawałek „Mr Daisy”, w którym słyszymy znany głos Pollarda Berrier’a. Szkoda, że nie wybrano go na singla, choć faktycznie nie jest specjalnie reprezentatywny dla całości. Z kolei „Fear There & Everywhere” przywołuje ducha wspomnianego Pink Floyd z drugiej połowy lat 70.  Alternatywny rock pojawia się w „Numbers”. To prawie odpowiedź na Porridge Radio, czy Wet Leg. Wokalistką jest tutaj niejaka Holly Martin. Ona również prowadzi główny wokal w singlowym „Shouting Within”, będącym z kolei spokojną kompozycją zbudowaną głównie na brzmieniu pianina. I choć pianino otwiera też promocyjny „Daytime Coma”, w którym śpiewa David Pen, o tyle ten utwór mocno ewoluuje w kierunku elektronicznych, pulsujących pejzaży w stylu UNKLE i rozciąga się na ponad 14 minut. To takie trochę opus magnum tej płyty, ale trzeba lubić taki rodzaj kontemplacyjno-transowego grania. Tak się grało w czasach Hawkiwnd i Gong. Ten niedzisiejszy klimat zostaje rozciągnięty na nieco majestatyczne „Head Heavy” zaśpiewane przez Marie Q. Po pierwszej chwili ciszy, gdy wydaje się, że na tej płycie zostało już wszystko powiedziane, wyłania się z niebytu „Enemy”. Płyta zaczyna się jakby od początku, nabierając ponownego rozmachu, by nagle stracić impet zaledwie numer dalej poprzez zastosowanie zabiegu „wypalenia się baterii”. Muzyka zwalnia, dźwięki ulegają zniekształceniu i tak kończy się pierwsza część płyty. Płyta druga zaczyna się dość zaskakująco. „Freedom” z kawałka utrzymanego nieco w stylu Queen, przechodzi w ciche brzmienia pianina i delikatny wokal Lisy Mottram. Ten delikatniejszy klimat rozciąga się też na kolejną kompozycję. We „Frying Paint” oraz „We Are The Same” możemy sobie przypomnieć o trip-hopowych korzeniach zespołu – przy czym w pierwszym z nich mamy męski, a w drugim kobiecy wokal. Po subtelnym „Everything’s Alright” następuje powrót do elektronicznej pulsacji niemal w stylu Tangerine Dream, przy czym wokal Lisy Mottram zdecydowania uwspółcześnia odbiór „The Crown”. To generalnie najciekawsza pozycja na drugiej płycie. Na zakończenie dostajemy jeszcze dość mechaniczną jak na Archive kompozycję „Gold”, z wyważonym, ale głębokim wokalem Davida Pen’a. To jednak kolejny rozbudowany utwór i z czasem także on zyskuje na rozmachu. Finał tej płyty jest zatem jednym z bardziej efektownych fragmentów całego wydawnictwa. Archive postawił na tej płycie bardziej na klawisze, niż gitary. Namieszał z tempem i wokalami. Ale też na pewno spełnił pokładane przez fanów oczekiwania. Ja na trzecią płytę w zestawie się nie porwałem, ale i ta edycja nasyciła moje potrzeby obcowania z ładną muzyką nie-rozrywkową.   

            

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×