„El Mirador” – Calexico

City Slang, 15 kwietnia 2022

„El Mirador” – Calexico

Słucham Calexico od końca lat 90. kiedy to na fali fascynacji post-rockiem kupiłem ich drugi album „Black Light”. To miał być Tortoise z meksykańskimi trąbkami. Nie zawiodłem się i polubiłem ich na trwale. Zespół Burns’a i Convertino stał się dla mnie osobnym bytem, który idealnie mieścił się obok niezbyt lubianych przeze mnie gatunków jak „latino” i „americana”, a zarazem nawiązujący do co ciekawszych elementów tej stylistyki. Przez lata właściwie nie zawiodłem się na Calexico, choć nieco mniej podobały mi się ich dwie kolaboracje z Iron & Wine. Na „El Mirador” Sam Beam (lider Iron & Wine) udziela się tylko raz (i to w tle), a cały album jest jednym z najgorętszych i najżywiej brzmiących dzieł w historii zespołu. Nagrany w domowym studiu klawiszowca grupy – Sergio Mendozy doskonale oddaje radość z grania i skłonność do czerpania z muzyki okazji do zabawy. Tytułowy „El Mirador” skrada się, niczym tajemniczy Don Pedro, który chce się wkręcić na fiestę. Singlowy ”Harness The Wind” to już poczucie swobody, jakie daje lekki ciepły wiatr podczas odpoczynku. Ten niezobowiązujący przyjemny nastrój kontynuuje „Cumbia Peninsula” z tymi charakterystycznymi trąbkami i wstawkami po hiszpańsku. I tak to leci – raz bardziej nastrojowo („Then You Might See”), raz sjestowo, a jeszcze czasem w duchu fiesty (choćby „The El Burro Song” wzbogacone o partie smyczek). Bogactwo żywych instrumentów, urozmaicone partie wokalne, ciepłe i zmieniające się rytmy. Większość utworów śpiewana jest po angielsku, ale nie brak też hiszpańskich tekstów. Nad „El Mirador” unosi się duch afirmacji życia. Choć Calexico zasadniczo nie zmieniło swojego stylu, to dawno (może nawet nigdy?) nie słyszałem w ich muzyce tyle włożonego serca i zapału. Nawet w tych bardziej stonowanych momentach, jak choćby w instrumentalnym „Turquoise”, całość jest dopieszczona, by nie powiedzieć, że zagrana z miłością. Sam zespół nie ukrywa zresztą, że nagrał tę płytę z myślą również o swoich bliskich. Ta familiarna, otwarta atmosfera nagrań jest tu mocno wyczuwalna. Pewnie to kwestia pandemii (nagrania zrealizowana latem 2021 roku), że doceniliśmy ponownie rzeczy jakby już oczywiste i utarte. Ja w każdym razie zapamiętam sobie tę płytę lepiej, niż wiele wcześniejszych pozycji Calexico.