Beach House wypełnił mi w dużej mierze lukę po Cocteau Twins. W muzyce tego amerykańsko-francuskiego duetu (choć tym razem ujęto w składzie także perkusistę James’a Barone) jest coś z tej unikalnej drżącej delikatności zestawionej z gęstym dźwiękowo tłem. Victoria Legrand ma inny głos niż Elizabeth Frazer, ale jej śpiew bywa równie czarujący. To mniej oryginalne muzyka, niż nieodżałowanego tria tworzącego niegdyś klasyczne brzmienie 4AD, ale trudno szybko wskazać kogoś kto gra podobnie do Beach House. Te migotliwe klawisze, subtelne maszyny perkusyjne, perliste gitary i wyjątkowy głos Victorii tworzą muzykę klasyfikowaną jako dream-pop. Wyobraźcie sobie np., że zespół The Jesus And Mary Chain nagrałby podkład do głównego tematu z „Miasteczka Twin Peaks”. Duet związany jest z wytwórnią Sub Pop a równocześnie z Bella Union. „Once Twice Melody” to już ich ósmy zasadniczy album. Pierwszy raz podwójny – pierwotnie publikowany w czterech częściach na przełomie ub. i obecnego roku. Wersja winylowa całości ukazała się w lutym, a kompakt dopiero trzy miesiące później (co ciekawe analogowe wydanie miało białą szatę graficzną a cyfrowe czarną). Dla miłośnika grupy wiele elementów jest tu takich, jak sobie można było wyobrażać i życzyć. Te świetne harmonie, wspaniałe przejścia melodyczne, idealny dobór środków, utrzymanie sfery sennych iluzji z przekonującym pięknem. Zespół wspierany jest tym razem przez całą masę muzyków (w tym przez orkiestrę smyczkową) i studyjnych magików (z Alanem Moulderem i Davem Fridmannem na czele). Pierwsza płyta złożona z dwóch 4-utworowych rozdziałów nie przynosi większych niespodzianek. Trzyma za to niezmiennie wysoki poziom – od singlowego utworu tytułowego po ostatni, trwający przeszło 7 minut „Over And Over”. Drugą płytę tworzą dwa rozdziały po 5 nagrań. Można tu znaleźć trochę nowych ujęć, czy opracowań. Obok lekko hipisiarskiego grania („Sunset”) odzywa się też bardziej motoryczna elektronika w duchu Ladytron – „Masquerade”. Nieco inaczej zaśpiewane jest „Finale”. Pykający subtelnie automat perkusyjnego z drżącymi klawiszami prowadzi singlowy „Hurts to Love”. Na to nakłada się jeszcze oldskulowy syntezator wyjęty jakby z „Neverending Story” w tym samym kawałku. Imponująco współgrają smyczki z futurystyczną elektroniką w „Modern Love Stories” na zakończenie całości. Dużo w sumie tej muzyki, ale niech ktoś spróbuje rzucić kamieniem w jakąkolwiek z tych osiemnastu ścieżek. No nie da się, zwyczajnie się nie da.