Lubię filmy Luhrmanna. Podziwiam go za to jak potrafi ubrać muzykę w obraz, a opowieść w kalejdoskop cyrkowych ujęć. Elvis Presley dotknął mnie w latach 70. Pamiętam dzień, w którym na plac zabaw wpadł młodszy ode mnie kolega Adaś i krzyczał autentycznie załamany, że Elvis nie żyje. W naszej telewizji pokazywali w tamtych latach filmy z Presleyem, a Tata wygrzebał ze swojej kolekcji licencyjną płytę Presleya, którą dostał w Lublinie spod lady. Niestety podczas przeprowadzki upadła i miała odprysk na brzegu, stąd nie dało się słuchać jej w całości, ale i tak poznałem „Such a Night” i presleyowskie wykonanie „Fever”. Przez jakiś czas Elvis i dla mnie był królem. Miałem wtedy jakieś 10 lat. Zaraz zakasowali go zresztą The Beatles. Niemniej chciałem zobaczyć historię jego życiu, czy może raczej sposób jej opowiedzenia. Bo, jak powiedziała po seansie moja Żona – wszystkie te historie są takie same. Jim Morrison, Michael Jackson, Whitney Huston, Kurt Cobain… Ameryka ich tworzy, kreuje i zabija. Elvis był pierwszym takim marketingowym tworem, opakowanym w kontrakty, filmowe role, występy telewizyjne i masę gadżetów. Pieniądze i sława, miłość fanów, popularność – to wszystko nakręcało i niszczyło. Presley bardzo szybko musiał zaprzeć się samego siebie. Jego muzyczne korzenie były czarne, a on był biały, jego śmiałe ruchy sceniczne porywały, ale też gorszyły. rock’n’roll podniecał, ale był niebezpieczny. Baz Luhrmann postanowił zwolnić Elvisa (w tej roli znany z „Pewnego razu …. w Hollywood” Austin Butler) od odpowiedzialności za wszystkie jego grzechy i złożyć je na barki wieloletniego menagera – Toma Parkera (zwanego niesłusznie Pułkownikiem – w tej roli przemieniony mocno Tom Hanks). Młode lata Presleya tętniły bluesem, soulem i gospel. Muzyka niosła wyzwolenie, ekstazę i błogosławieństwo. W tym filmie doskonale widać to rozedrganie i rozśpiewanie Memphis. Presley podziwia B.B. Kinga i Little Richarda, ale sam też szybko odnosi sukces. Jego pierwszy singiel „That’s Alright Mama” grany jest w rozgłośniach na okrągło. Tom Parker, który jest specem od czarowania ludzi, decyduje się zaprosić Elvisa na trasę swoich gwiazd country. Ale szybko sława trzęsącego biodrami Presleya przyćmiewa menażerię Parkera, a sprytny „Pułkownik” wie, jakie podjąć w ślad za tym decyzje. Czaruje Presleya i jego rodzinę. Uczepia się króla rock’n’rolla na tyle skutecznie, że ten pozostanie mu wierny do końca życia. Oczywiście oglądamy tu kolejne znane kryzysy gwiazdy. Elvis chce być taki, jakim ludzie go pokochali (zwłaszcza młode dziewczyny), chce być wierny społeczności z której wyrósł (ale nie podoba się to „białej Ameryce”, która rządzi telewizją i Hollywood”), musi iść na kompromisy (wstępuje do armii, by ratować twarz), kuszony pieniędzmi zostaje „kontraktowym” królem Las Vegas. Presley się buntuje, ale Tom Parker i jego doktor Nick potrafią odpowiednio uspokajać i stymulować gwiazdę. Pieniądze, rozgrywki, podchody i szantaże sprawiają, że Presley traci wiarygodność. Nie dane jest mu odbyć światowego tourne o którym marzył, rozpada się jego małżeństwo i rodzina, traci zdrowie i staje się hotelową atrakcją za pieniądze. Media zaczynają z niego żartować, a jego fani robią się coraz starsi i bogatsi. Młodzież ma nowe gwiazdy. Co prawda Presley w Las Vegas dawał wielkie koncerty – z orkiestrą, wspaniałą sceną i bogatym repertuarem, ale stał się więźniem swojego sprytnego i chciwego opiekuna. Widz współczuje Elvisowi, który jest szprycowany lekami, musi grać powtarzalne trasy i koncerty, by utrzymać Graceland. Kto wie, czy najbardziej przejmujący nie jest końcowy fragment, na którym widzimy jeden z ostatnich koncertów Presleya. Luhrmann wykorzystał w nim archiwalny materiał. Nalana twarz, karykaturalny strój, mikrofon trzymany przez członka zespołu i Elvis z pasją w głosie i uśmiechem zadowolenia. Artysta wszystko zniesie, dopóki widzi miłość i oddanie w oczach fanów – zdaje się mówić jego uśmiech. Bo muzyka Presleya wciąż robi wrażenie i jest( na szczęście centralną częścią tego smutnego przecież widowiska.